.
Grzegorz Wojciechowski
.
12 stycznia 1945 roku, z radzieckiego przyczółka pod Baranowem Sandomierskim, ruszyła w kierunku Berlina ofensywa radziecka, która w historii nosi nazwę operacji wiślańsko – odrzańskiej.
Stalin do tego decydującego uderzenia kazał zgromadzić 2 200 000 żołnierzy; 36 000 dział i moździerzy; 6460 czołgów i samobieżnych dział pancernych, z powietrza miały atakować pozycje niemieckie 4772 samoloty.
W porównaniu z tak potężną siłą, Niemcy mogli jedynie wystawić naprzeciw Armii Czerwonej 400 000 żołnierzy, 4000 dział i moździerzy, 1000 czołgów i samobieżnych dział pancernych oraz zaledwie 400 samolotów.
Przy tak ogromnej dysproporcji sił wynik ofensywy był właściwie przesądzony w chwili jej rozpoczęcia.
Marszałek Związku Radzieckiego Iwan Koniew, tak wspomina to co się wydarzyło 12 stycznia pod Baranowem Sandomierskim:
Podczas naszego przygotowania artyleryjskiego wojska nieprzyjacielskie, między innymi część odwodów rozmieszczonych w taktycznej strefie obrony, lub mówiąc prościej, wysuniętych zbyt blisko frontu, wpadły pod silne uderzenie artyleryjskie, uległy demoralizacji i straciły zdolność wykonywania swoich zadań.
Wzięci do niewoli podczas pierwszych godzin przełamania dowódcy niemieccy zeznali, że ich żołnierze i oficerowie stracili panowanie nad sobą. Samowolnie ( a to dla Niemców, trzeba to przyznać, nie jest typowe ) opuszczali swoje pozycje. Żołnierz niemiecki z reguły – i reguła ta znalazła potwierdzenie w ciągu całej wojny – siedział tam gdzie mu kazano dopóty, dopóki nie otrzymał zezwolenia na wycofanie się. Jednakże 12 stycznia ogień był tak morderczy, że ci, którzy pozostali przy życiu, nie panowali już nad sobą.
Dowodzenie i łączność w oddziałach i związkach taktycznych nieprzyjaciela zostały całkowicie sparaliżowane. Nie był to ślepy traf: również to zaplanowaliśmy, zawczasu wykrywając wszystkie nieprzyjacielskie punkty obserwacyjne i stanowiska dowodzenia. Tam właśnie, w cały system dowodzenia i łączności, biliśmy tak, że już w pierwszych minutach ognia artylerii i uderzeń lotnictwa, zdruzgotaliśmy je łącznie ze stanowiskami dowodzenia niemieckiej 4 Armii Pancernej, która przeciwstawiała się nam na kierunku przełamania.
To o czym pisał Koniew, w pełni potwierdził niemiecki generał Kurt von Tippelskirch pisząc, że bombardowanie z przyczółka sandomierskiego trwało godzinę i dwadzieścia minut. Radziecka siła ognia była tak wielka, bowiem na każdym jednym kilometrze frontu było ustawionych 250 radzieckich dział. Efektem tej nawały ogniowej było to, że już po upływie 15 minut, wszystkie niemieckie linie łączności przestały działać, nie ocalał żaden schron. Poniesiono też ogromne straty w ludziach, a ci z żołnierzy, którym udało się przeżyć krwawili nosem i ustami.
Przełamanie niemieckiej obrony i błyskawiczne parcie radzieckich dywizji na zachód, spowodowały panikę wśród niemieckiej ludności zamieszkującej polskie ziemie, a w szczególności takie miasta jak Łódź, Kraków, Poznań, Kalisz, Bydgoszcz, Toruń, Gdańsk oraz miejscowości na Śląsku. Chaos panował tym większy, że administracja hitlerowska nie robiła nic, aby wcześniej przygotować i rozpocząć planową ewakuację. Gauleiterzy obawiali sie bowiem, że wcześniejsze podjęcie takich działań będzie uznane przez ich przełożonych w Berlinie za defetyzm.
Wrocław, jak dotąd, pozostawał na uboczu działań wojennych, chociaż miasto było uważane przez aliantów za strategicznie bardzo ważne, ze względu na znajdujące się tam liczne zakłady produkujące dla przemysłu zbrojeniowego III Rzeszy, to jednak było zbyt oddalone, aby brytyjskie i amerykańskie bombowce mogły przeprowadzać tam skuteczne naloty. Znany jest jedynie pewien incydent z końca sierpnia 1940 roku, kiedy to nad miastem pojawił sie jakiś brytyjski samolot.
We Wrocławiu, oprócz miejscowej ludności cywilnej, przebywali też przesiedleńcy z zachodnich Niemiec, głównie z takich miast jak Hamburg, Kolonia, Berlin, czy miast Zagłębia Ruhry, zaczęli oni tu napływać szczególnie od roku 1943, kiedy alianckie lotnictwo rozpoczęło intensywne bombardowania miast III Rzeszy. Oprócz nich przebywała tu wielotysięczna rzesza robotników przymusowych, w tym bardzo wielu Polaków, którzy byli zatrudniani w wielkich zakładach pracujących na potrzeby armii, jak np. FAMO, zakłady Linke-Hoffman Werke, Rheinmetall-Borsig. Wielu robotników przymusowych zatrudniano też w małych zakładach rzemieślniczych, a także jako służbę domową. Mieszkali oni głownie w dużych obozach mieszczących się przy fabrykach oraz w wielkim obozie jaki był zlokalizowany na Sołtysowicach, oraz na kwaterach prywatnych na terenie całego miasta.
Pod koniec lata 1944 r. sytuacja jednak zaczęła się zmieniać, kiedy Armia Czerwona stanęła na linii Wisły.
25 sierpnia 1944 r. zgodnie z rozkazem gen. Heinza Guderiana Wrocław został uznany za twierdzę. Rozpoczęto więc przygotowania do budowy umocnień i adaptacji starych pochodzących jeszcze z okresu sprzed I wojny światowej. 25 września na funkcje komendanta twierdzy powołano gen. Johannesa Krause.
Niedługo później wrocławianie przeżyli pierwszy poważny atak bombowy, który został przeprowadzony przez lotnictwo radzieckie 7 października 1944 roku. Nalot trwał prawie godzinę, na miasto zostało zrzuconych około 200 bomb. Uszkodzono obiekty w czterech zakładach przemysłowych, a przy moście Trzebnickim bomba spadła na zakotwiczoną tam barkę, która zatonęła. W Hali Stulecia powypadały prawie wszystkie szyby z okien. W wyniku nalotu uszkodzono też 55 budynków mieszkalnych, zginęło 69 osób w tym 30 kobiet i 12 dzieci. Na drugi dzień po nalocie wielu wrocławian wybrało się na spacer po mieście, oglądając zniszczenia, szczególne zainteresowanie wzbudzała zbombardowana kamienica przy dzisiejszej ulicy Sienkiewicza 44/46, którą jednak dla celów propagandowych szybko odbudowano.
Wrocław przygotowywał sie do obrony, chociaż jeszcze jesienią 1944 roku, panowało powszechne przekonanie, że zbliżająca się Armia Czerwona zostanie zmuszona do odwrotu znad linii Wisły i przegnana daleko na wschód. Jako przykład podawano incydent z jesieni, kiedy to oddziały Armii Czerwonej wkroczyły do Prus Wschodnich zajmując dwa miasteczka Gołdap i obecny Gusjew w obwodzie kaliningradzkim. Miejscowości te zostały jednak odbite przez kontratakujące wojska Wehrmachtu. W wiosce Nemmersdorf dziś Majakowskoje Rosjanie pozostawili liczne ciała pomordowanej ludności, w tym kobiet, dzieci i starców. Wrocławianie mogli oglądać zdjęcia z odbitego przez Niemców Nemmersdorfu w niemieckiej kronice filmowej Die Deutsche Wohensschau. Propaganda hitlerowska chciała przez to uzyskać efekt mobilizacji szerokich rzesz społeczeństwa, aby wykorzystać go do zaangażowania się w przygotowania do obrony.
20 października odbyło się, na dzisiejszym pl. Wolności, uroczyste zaprzysiężenie żołnierzy powołanych do formacji Volkssturmu. Kilkadziesiąt tysięcy osób wysłuchało pełnego patosu przemówienia przywódcy dolnośląskiego oddziału NSDAP Karla Hanke’go, który obok komendanta twierdzy miał sprawować dowództwo nad przygotowaniami do obrony miasta.
Bombardowanie w dniu 7 października, bynajmniej nie było jedynym w roku 1944, jeszcze kilkakrotnie radzieckie bombowce pojawiły się nad Wrocławiem. Rosjanie najwyraźniej postanowili urozmaicić wrocławianom święta Bożego Narodzenia, bowiem zarówno w Wigilię jak i w dniach świątecznych urządzili bombowe fajerwerki.
Tymczasem powołany we wrześniu komendant twierdzy gen. Krause wykazał się, jako chyba jeden z nielicznych niemieckich dowódców, znaczną dozą rozsądku. Analizując plany ewakuacyjne miasta, doszedł do słusznego przekonania, że plany te są niewątpliwie nierealne do wykonania, bowiem całkowicie nie uwzględniały aktualnej sytuacji w jakiej znalazła się niemiecka kolej. Plan zakładał, że w czasie ogłoszenia ewakuacji Wrocławia, codziennie będzie wyjeżdżało z miasta 100 pociągów z ludnością i ich podstawowym dobytkiem. Zdaniem generała Krause’go plany te trzeba było skorygować, dlatego uznał, że należy już znacznie wcześniej ewakuować około 200 000 ludzi, tych którzy wymagali większej opieki i mogli być utrudnieniem w dalszych działaniach, czyli: starców, chorych, rannych, dzieci i kobiety. Było to bez wątpienia mądre i mogło przyczynić się do znacznego zmniejszenia liczby ofiar. Niestety gauleiter Karl Hanke nie wyraził na to zgody, argumentując swoją decyzję tym, że Hitler kazałby go rozstrzelać za sianie defetyzmu, gdy na froncie panuje jeszcze spokój.
Sytuacja zaczęła się jednak zmieniać radykalnie, a tempo tych zmian po 12 stycznia było wręcz oszałamiające. Armia niemiecka cofała sie na zachód, a przed nią w kierunku linii Odry uciekała w panice ludność cywilna. Nie było właściwie żadnej organizacji, cała żywiołowa migracja stała się paniczną ucieczką. Ludzie zabierali ze sobą najpotrzebniejsze rzeczy, pakowali je do plecaków i walizek oraz na wózki, kto mógł to ładował swój dobytek na wozy zaprzężone w konie.
Kobiety, dzieci i starcy szli kolumnami w silnym, dochodzącym do – 20 stopni C mrozie, zatrzymując się jedynie w opuszczonych już wcześniej domostwach na nocleg. Wielu spośród uciekających kierowało się w stronę Dolnego Śląska, w tym oczywiście i Wrocławia.
Pierwsi uciekinierzy ze wschodu pojawili się we Wrocławiu już 17 stycznia, czyli po pięciu dniach od rozpoczęcia radzieckiej ofensywy. jedna z woluntariuszek Czerwonego Krzyża pisała o tym w swoich wspomnieniach
Trzęsące się małe wózki ręczne i sanie jechały między furmankami i końmi. Niewielkie strasznie przeładowane sanki wywracają się. W zamieszaniu ich właścicielka próbuje ponownie ustawić je na płozach. Kolumna nie może się zatrzymywać. Naprzód, ciągle naprzód. Kobieta na próżno próbuje wsadzić nogi między płozy przewróconych sanek, żeby je podnieść, sama upada, krzykiem wzywa pomocy i rzuca się na inny wózek. Wszyscy się przewracają krzycząc w zamieszaniu.
Mimo zbliżającej się apokalipsy odpowiedzialny z ramienia NSDAP gauleiter Hanke nie podejmuje jeszcze żadnych decyzji nakazujących ewakuację ludności.
Dopiero dwa dni później, to jest 19 stycznia, kiedy na granicy prowincji Dolnego Śląska pojawiły się radzieckie czołgi, Hanke podjął pierwszą decyzje o przymusowym wysiedlaniu ludności, najpierw dotyczyła ona terenów znajdujących się na zachód od Odry, a dzień później również i samego Wrocławia.
Głośniki umieszczone na wrocławskich ulicach informowały mieszkańców o przymusowej ewakuacji i jej warunkach:
Uwaga! Uwaga! Kobiety z dziećmi udadzą się piechotą drogą do Opperau [ Oporów ]w kierunku Kanth [ Katów Wrocławskich ]! Wszyscy mają się zebrać na placach południowego przedmieścia.
Rozlepiono również plakaty z kolejnym rozkazem Hanke’go:
21 Stycznia 1945 r.
Mężczyźni z Breslau!
Stolica naszego Gau została ogłoszona twierdzą. Ewakuacja kobiet i dzieci z miasta już trwa i wkrótce zostanie zakończona. Zostaną podjęte wszelkie możliwe środki, aby zadbać o kobiety i dzieci!
Naszym zdaniem jako mężczyzn jest uczynienie wszystkiego, co konieczne dla wsparcia walczących oddziałów. Wzywam mężczyzn z Breslau, aby włączyli się w obronę naszej twierdzy. Twierdza będzie broniona do ostatka.
Kto nie może walczyć z bronią w ręku, musi ze wszystkich sił pomagać służbom publicznym i zaopatrzeniowym oraz w utrzymaniu porządku.
Dolnośląscy volkssturmiści, którzy z powodzeniem walczyli przeciw bolszewickim czołgom na obrzeżach naszego Gau, pokazali, że są gotowi bronić z domu do ostatniego. My okażemy nie mniejszą gotowość.
Hanke.
Jedna z wrocławianek Luiza Hartmann, po latach wspominała te wydarzenia:
Nieszczęście przyszło do naszego domu w piątek 19 stycznia i przybrało postać przedstawiciela terenowej grupy NSDAP , który oświadczył tonem nie znoszącym najmniejszego sprzeciwu:
– Wrocław został ogłoszony twierdzą i musi być uwolniony od zbędnej ludności cywilnej. Dlatego też należy się spakować i w ciągu najbliższej doby być gotowym do ewakuacji koleją do Jeleniej Góry lub Zgorzelca. Odjazd nastąpi z Freiburger Banhnhoff [ Dworzec Świebodzki ]. Ze względu na trudności transportowe należy zabrać tylko bagaż ręczny. (…) Wieczorem nasza tragedia zdawała się sięgać dna. Przez radio przekazane zostało polecenie władz – ewakuowania się pieszo w kierunku Kątów i Świdnicy.
Na wrocławskich dworcach kolejowych dochodziło do przerażających scen. Ogarnięci paniką ludzie za wszelką cenę chcieli dostać się do pociągów. W przypływie rozpaczy porzucali więc na dworcach swój dobytek, dlatego poniewierały się tam pierzyny, poduszki, wózki dziecięce i wiele innych osobistych rzeczy. W tym niewyobrażalnym tłoku spanikowanych ludzi, matki gubiły swoje małe dzieci i często nie mogły ich już odnaleźć. Ciężarne kobiety pod wpływem stresu rodziły na dworcu. Jak twierdzili naoczni świadkowie tych apokaliptycznych scen, zadeptano na śmierć około siedemdziesięciu małych dzieci.
Rozpoczął się jeden z najbardziej dramatycznych epizodów ucieczki ludności cywilnej z Festung Breslau. Ernst Horing, był jednym w wrocławskich pastorów, w tamtych tragicznych i okrutnych latach, wiele lat po wojnie, w roku 1975 opublikował swoje wspomnienia , o tyle ciekawsze, że pisane z pewnym dystansem, ale również i dużą wiedzą o tamtych wydarzeniach, którą nabył już później. W swojej książce Braslau 1945. Wspomnienia z oblężonego miasta, która doczekała się również polskiego tłumaczenia, autorstwa Viktora Grotowicza, pisze o „Marszu Śmierci”:
Ścisk i chaos panujący na dworcach kolejowych 20 i 21 stycznia były tak beznadziejne, że wiele matek posłuchało zapowiedzi z megafonów. Kobiety te, najczęściej z małymi dziećmi w wózkach albo też, ponieważ leżał śnieg, na sankach, z plecakami i walizkami, ruszyły w mroźną noc drogą wychodzącą z miasta. Po kilkugodzinnym marszu rozpoczynało się poszukiwanie noclegu i gorącego pieca, ale często, z powodu liczby uciekinierów, nie otwierały się przed nimi żadne drzwi. Nie pomagało wyrzucanie ciążących przedmiotów – często nad ranem matki znajdowały swoje dzieci w kocach zesztywniałe i bez życia. Grzebały je w śniegu w przydrożnych rowach. Tylko na samym rynku w Neumarkt ( Środa Śląska ) pochowano czterdzieści dzieci.
Również i w samym Wrocławiu, w jednym z najpiękniejszych parków – parku Południowym pojawiły się małe mogiły dzieci, było ich ponoć około pięćdziesięciu. Szacuje się, że spośród 60 000 ludzi, głównie kobiet i dzieci, uczestniczących w tym przerażającym marszu zmarło około 18 000.
Wieści o tym dramacie szybko dotarły do pozostałych we Wrocławiu ludzi. Mając do wyboru zamarznięcie na drogach, albo nieusłuchanie rozkazów Hanke’go i pozostanie w mieście, zdecydowana większość zaczęła wybierać to drugie.
Widząc opór mieszkańców do ucieczki z miasta, 26 stycznia wydano kolejne zarządzenie:
Kobiety w każdym wieku, jak również młodociani mężczyźni poniżej 16 roku życia oraz mężczyźni mający ponad 60 lat, maja opuścić teren miasta. Wszyscy zdrowi, w celu dalszego umożliwienia transportu chorych i niedołężnych, mają wyruszyć w drogę piechotą.
Ludność nie słuchała już jednak tych nowych poleceń, dlatego jak się szacuje we Wrocławiu pozostało jeszcze około 230 – 250 tysięcy cywilów zanim, w połowie lutego, twierdza została szczelnie otoczona przez wojska radzieckie.
Tekst objęty prawami autorskimi. Kopiowanie i publikowanie bez zgody autora zabronione.
Artykuł opublikowano w „Gazecie Wrocławskiej”
Opublikowano 5.04.2020.
.
Walka o niepodległość i jej wyniki na ziemiach polskich w latach 1917-1920. ( cz. 1 )
Ginęli mordowani przez hitlerowców i ich litewskich kolaborantów
75 rocznica kapitulacji stolicy III Rzeszy. W zdobytym Berlinie -wspomnienia