Dolny Śląsk oczami dziennikarzy: Epizod czwarty, czyli co nam przywiał sierpniowy wiatr od morza
03.02.2024
.
Janusz Dobrzański
.
Coś mnie naszło i spytałem znajomego gimnazjalistę z czym kojarzy mu się zdanie „sierpniowy wiatr od morza”? Jak to z czym? Z letnim obozem nad Bałtykiem. Pogoda była super, wspomnienia się ma – odpowiedział radośnie. Kiedy spytałem, czy w szkole nie mówili o sierpniu ’80, o 21 postulatach, o Lechu Wałęsie, o wolnych związkach zawodowych, zrobił baranie oczy i bąknął, że faktycznie, coś było mówione, ale żeby tak własnymi słowami i w szczegółach o tym opowiedzieć, to już nie za bardzo… O polska edukacjo, zapłakać nad tobą, to mało…
A więc młody człowieku, który przypadkowo czytasz ten tekst. Jeśli „sierpniowy wiatr od morza” też nic Ci nie mówi, to posłuchaj. Tego o czym opowiem nie znajdziesz w „HiT” Roszkowskiego.
A było tak. W sierpniu 1980 roku prosto ze Stoczni im. Lenina w Gdańsku powiał wiatr zmian, który rozniósł po kraju 21 strajkowych postulatów. Musisz wiedzieć, że była to lista żądań, ułożona przez liderów Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego, któremu szefował Lech Wałęsa. Ten wiatr rozniósł iskry, które wznieciły strajkowe pożary w wielu regionach „ludowej” ojczyzny.
O sierpniowych strajkach na Wybrzeżu wiedziano w kraju, na Dolnym Śląsku i w Zagłębiu Miedziowym niewiele, albo prawie nic. Oficjalne media przebąkiwały o „nieuzasadnionych przerwach w pracy”, bo wyraz „strajk”, ówczesnym władcom PRL nie przechodził przez gardło. O rozlewającej się po kraju strajkowej fali mówiły jedynie „Radio Wolna Europa”, „Głos Ameryki” i „BBC”. Kto słuchał, ten wiedział.
Oficjalnie, wokół strajków, panowała medialna cisza. Międzyzakładowy Komitet Strajkowy rezydujący w stoczni gdańskiej, aby podać do wiadomości publicznej robotnicze postulaty, postanowił wykonać tablice, które 18 sierpnia zawisły na osłonie dachu portierni stoczniowej bramy nr 2. Trzeba Ci wiedzieć, młody, że Międzynarodowy Komitet Doradczy Programu UNESCO „Pamięć Świata” uznał Tablicę za „jeden z najważniejszych dokumentów XX wieku, świadectwo wydarzeń mających przełomowy wpływ na zmiany polityczne, ustrojowe i gospodarcze państw bloku socjalistycznego, których kolebką była Stocznia Gdańska”.
Listę postulatów otwierało żądanie utworzenia wolnych związków zawodowych. Pozostałe dotyczyły przestrzegania konstytucyjnych praw i wolności, zniesienia przywilejów partyjnych, uwolnienia więźniów politycznych oraz poprawy warunków bytowych społeczeństwa.
Dla władców PRL postulaty były nie do przełknięcia, bo nie dotyczyły wyłącznie żądań ekonomicznych. Strajkujący domagali się zapewnienia im prawa do utworzenia własnej reprezentacji w państwie, czyli wolnych związków zawodowych. Miałyby one przemawiać do rządu „robotniczo-chłopskiego” w imieniu… robotników. Ten postulat jawnie podważał pozycję PZPR jako partii „sprawującej rządy w imieniu proletariatu”, a zwłaszcza klasy robotniczej, którą partia, z nazwy robotnicza, niosła na sztandarach. Zgroza, towarzysze, i jawna kontrrewolucja !
.
Kartka żywnościowa
.
Nie dziwota, że kierownictwo partii i rządu zareagowało na postulaty strajkujących cytatem z Nikodema Dyzmy: „A gówno!”.
Jednak fala strajków solidarnościowych rozlała się już na cały kraj i nawet partyjny „beton” uznał, że trzeba się z protestującymi jakoś dogadać.
Ostatecznie 31 sierpnia 1980 roku, w sali BHP Stoczni Gdańskiej, zawarto porozumienie pomiędzy MKS, reprezentującym ponad 700 zakładów, a delegacją rządową. To najważniejsze z czterech ówczesnych porozumień, podpisał Lech Wałęsa, jako lider strajkujących wraz z 18 członkami kierownictwa MKS, i wicepremier Mieczysław Jagielski z ramienia rządu PRL. (Wiadomość dla młodego: wśród sygnatariuszy porozumień nie było żadnego z braci Kaczyńskich).
Tak rozpoczął się „karnawał solidarności”. Nikt wtedy nie pomyślał, że potrwa on zaledwie szesnaście miesięcy, do 13 grudnia 1981 roku. Na razie, od Bałtyku po Tatry, zapanowała radość, że, po raz pierwszy w historii protestów robotniczych w PRL, udało się zmusić władze do konkretnych ustępstw ekonomicznych i politycznych. Cieszono się na zmiany w gospodarce, na wyprowadzenie kraju z kryzysu, na zagwarantowanie konstytucyjnego prawa do wolności słowa i na dostęp do mediów kontrolowanych przez PZPR, zwłaszcza do TVP. (Młodemu sugeruję przemyślenie dzisiejszej sytuacji w tzw. mediach publicznych, które są jawną tubą propagandową PiS). Nawet niezwykle sporne żądanie, aby natychmiast uwolnić więźniów politycznych i zaprzestać represjonowania osób uznawanych przez władze za jej przeciwników i wrogów Polski Ludowej, zostało zaakceptowane.
Twórcy postulatów sierpniowych chyba sami nie zdawali sobie sprawy, że oto zaczął się demontaż systemu, a po dziewięciu latach, przecudnej urody i wielkiego talentu, aktorka Joanna Szczepkowska, wypowie w TVP słynną frazę: „Proszę państwa, 4 czerwca 1989 roku skończył się w Polsce komunizm”. Brzmiało to pięknie i wzniośle, ale od takich komunikatów nie upadają systemy, a przynajmniej nie od razu. Jeszcze wiele lat upłynie, zanim uda się wykorzenić z praktyki społecznej i gospodarczej mechanizmy realnego socjalizmu, nie wspominając o postkomunistycznej mentalności, która nie tylko nie umarła, ale ma się znakomicie, czego praktyczne dowody, od ośmiu lat, znajdujemy w Polsce rządzonej przez PiS. Na każdym niemal kroku.
Ale wróćmy do Sierpnia. Wprawdzie „mateczka” PZPR uważała, że postulaty strajkujących robotników Wybrzeża i kilkuset zakładów z całego kraju są wygórowane i radykalne, a niektóre żądania polityczne wręcz bezczelne, to była zadowolona, że protestujący wzywali do stworzenia „socjalizmu z ludzką twarzą”, a nie do obalenia systemu.
Ze wspomnień niektórych działaczy MKS i jego doradców dowiadujemy się, że żaden z nich nie wierzył w upadek Sowietów i bloku socjalistycznego za życia jego pokolenia. Nad Polską wciąż unosił się złowrogi cień Związku Sowieckiego. Znana była doktryna Leonida Breżniewa, że żaden kraj Układu Warszawskiego nie mógł zawrócić z drogi socjalizmu. A wasalne wobec Kremla rządy krajów bloku wschodniego, w razie poważnych problemów, zawsze mogły liczyć na „bratnią pomoc” towarzyszy radzieckich i politycznych przyjaciół. Praska Wiosna, brutalnie stłumiona przez wojska ZSRR, Polski, Węgier, NRD i Bułgarii, była wystarczająco odstraszającym przykładem. Nawet znani przywódcy zachodniego świata przyznali po latach, że nie wierzyli, aby Związek Sowiecki, a z nim blok państw socjalistycznych, rozpadł się w dającej się przewidzieć przyszłości. Czy mogli w to wierzyć organizatorzy sierpniowych strajków i twórcy „Solidarności” ? A kto w tamtych dniach wyobrażał sobie wolną Polskę w NATO i w Unii Europejskiej ?
Tymczasem mamy rok 1980. Upływa szósty rok mojej pracy w redakcji „Nowej Miedzi”. W Zagłębiu Miedziowym, które przemierzam wszerz i wzdłuż w poszukiwaniu tematów, życie toczy się zwyczajnym trybem. Mimo narastających w całym kraju problemów gospodarczych, mimo widomych dowodów krachu gierkowskiego planu budowy „nadwiślańskiego mocarstwa”, pomimo upadku mitu o dziesiątej potędze gospodarczej świata, Zagłębie Miedziowe na tle kraju wciąż pozostaje oazą względnego dobrobytu. Sklepy są wciąż nieźle zaopatrzone, kolejki nie za długie, zarobki wysokie, zwłaszcza w przemyśle miedziowym. Moi kuzyni z Wałbrzycha czy Częstochowy, którzy wpadają w odwiedziny do stolicy Zagłębia Miedziowego Lubina (gdzie mieszkam prawie od urodzenia i gdzie, jako 26-letni ojciec rodziny w 1973 roku, dostałem moje pierwsze samodzielne mieszkanie, po ośmiu miesiącach od złożenia wniosku o przydział), są zachwyceni tym, co widzą. I mówią: „Stary, wy tu macie Amerykę!”. Nie przesadzam, tak było.
W rozmowach, jakie toczę w ramach dziennikarskich peregrynacji, wyczuwa się wyraźnie narastające społeczne napięcie. Tylko ślepiec mógł nie dostrzec, że złote czasy gierkowskiej prosperity dobiegły końca, że zbliża się poważny kryzys, że zanosi się na społeczny wybuch. Nikt nie wątpi, że on nastąpi, bo typowe gierkowskie wodolejstwo już do nikogo nie trafia. Edward Babiuch, nowy szef rządu, próbuje społeczeństwo wymanewrować. Zwiększa nadziały na sklepy komercyjne i tak tradycyjne dobrze zaopatrzone, ale gdzie ceny są wyższe. Ten zabieg dodatkowo ogołaca i tak nagie haki w zwykłych sklepach mięsnych. Wreszcie latem 1980 roku władze wprowadzają ceny komercyjne w zakładowych stołówkach. Liczne załogi pracownicze uznają to za naruszenie ostatniego bastionu socjalizmu – egalitaryzmu. Na wyższe ceny mogą sobie już pozwolić członkowie kadry zarządzającej i nieliczne grupy robotników.
.
Strajk w Gdańsku – sierpień 1980
W redakcji dyskutujemy o tym, jak marna jest w socjalistycznej Polsce pamięć instytucjonalna. To zadziwiające, że towarzysze z KC powielają te same błędy. Przecież to wszystko już było i doprowadziło do społecznych wybuchów: w roku 1956 w Poznaniu, w 1970 na Wybrzeżu, w 1976 w Radomiu, Ursusie i Płocku. Zachodzimy w głowę z jakich to racjonalnych powodów władze uważają, że tym razem uda się społeczeństwo wymanewrować? I że to w nie końcu pieprznie?!
Letnia kanikuła 1980. Towarzysze z najwyższego kierownictwa, strudzeni partyjną robotą, rozjeżdżają się na zasłużony wypoczynek. Towarzysz „Pierwszy” wraz z całą ferajną, z rodzinami, jednym samolotem, udaje się na Krym. Partyjnych letników nie niepokoją pierwsze sygnały o strajkach na Lubelszczyźnie, bo, jak stwierdził uspokajająco towarzysz Szydlak, „polskie miesiące” odbywają się w chłodniejszych porach roku. Ten spokój był co najmniej zadziwiający, bo wówczas strajkował już prawie cały region. Krążyła plotka, że kolejarze przyspawali do szyn koła lokomotyw pociągów towarowych, jadących do Związku Radzieckiego. Lubelskie strajki, spowodowane podniesieniem cen w stołówkach pracowniczych, rozleją się wkrótce na cały kraj.
Tymczasem „Sztygar” wypoczywa na Krymie. Mieczysław F. Rakowski w swoich Dziennikach pod datą 12 sierpnia 1980 roku zapisuje: „To wprost niewiarygodne. Tutaj z dnia na dzień pogłębia się kryzys polityczny, a ten (Gierek) wygrzewa się pod słońcem południa. Trudno przewidzieć, czym się to wszystko skończy, ale myślę, że jednak wywróceniem się miłościwie nam panującej ekipy”.
Ostatecznie, 14 sierpnia 1980 roku cała gierkowska ferajna wraca ciupasem do Warszawy. Ale zanim jeszcze towarzysze znaleźli się na pokładzie samolotu rozpoczyna się strajk w Stoczni Gdańskiej im. Lenina. Informacja ta budzi strach, a z pewnością poważny niepokój. Tym większy, że stoczniowcy chcą nie tylko podwyżki płac i dodatku drożyźnianego, i rodzinnego, ale żądają, aby podwyżki „odpowiadały wysokości zasiłków funkcjonariuszy MO i SB”. Domagają się przywrócenia do pracy Anny Walentynowicz i postawienia pomnika ofiar Grudnia ’70. Strajk ogłaszają załogi Stoczni im. Komuny Paryskiej w Gdyni, a następnie Gdańskiej Stoczni Remontowej. Na szczytach władzy atmosfera robi się nerwowa. Zbiera się Biuro Polityczne, ale najwyraźniej nie ma pomysłu, jak rozwiązać ten węzeł gordyjski. Ostatecznie uradzają, że premier wygłosi przemówienie w telewizji. Wierzą, że i tym razem uda się zagadać rzeczywistość poprzez „wicie-rozumiecie” mamy przejściowe trudności, ale będzie lepiej, bo trudności pokonamy. A epatowanie publiki miliardami dolarów, jakie kraj traci w wyniku strajków, spowoduje, że uda się zagonić ludzi do roboty.
Wieczorem, w TVP, przemawia premier Edward Babiuch. Ale to nic nie daje. Przemowa nie uspokaja nastrojów. Towarzysze ze zgrozą konstatują, że partyjne słowo, dotąd wszechmocne, straciło swoją magiczną moc. Ale Gierek nadal uważa, że teraz, tak jak w roku 1976, protesty rozejdą się po kościach, a władza przetrwa. Tymczasem strajkuje coraz więcej przedsiębiorstw.
17 sierpnia 1980 roku przed bramą Stoczni Gdańskiej staje drewniany krzyż upamiętniający ofiary Grudnia 1970. Krzyż przed stocznią – symbol pamięci o ofiarach milicyjnych i wojskowych zbrodni jest dla władzy symbolem niebezpiecznym. To wyraźny znak, że nie chodzi tylko o pieniądze, a o sprawy daleko poważniejsze: o niezależne związki zawodowe, o prawo do strajku, o przestrzeganie wolności słowa, o zniesienie represji za przekonania. A to godzi w fundamenty socjalistycznego państwa.
Klęska telewizyjnego wystąpienia premiera Babiucha, powoduje, że najwyższe kierownictwo postanawia, że do narodu przemówi sam „Pierwszy”. Nikt z towarzyszy nie czuje, że to błąd, nikt nie pojmuje, że ludzie nie chcą już słuchać Gierka i jego obietnic, że nie ma on nic nowego do powiedzenia. Władza nie dostrzega, że historia, z krótkimi przerwami na „polskie miesiące”, nie powstaje już w siedzibach „ludowej władzy”, a w zupełnie innych okolicznościach i w zupełnie innych miejscach: w Gdańsku, w Szczecinie i w innych miastach, które objął płomień strajków.
W przemówieniu Gierek jest nawet krytyczny wobec minionych dziesięciu lat. Ale jest to krytycyzm spóźniony. Przemówienie „Sztygara” przepełnione jest odwiecznym przekonaniem wszystkich komunistycznych przywódców, że wprawdzie partia czasami się myli, bywa, że popełnia błędy, ale ostatecznie zawsze ma rację. I to ona jest kreatorem zdarzeń. „Sztygar” mówi, że trzeba powrócić do „ducha VI Zjazdu”. Ale to bajdurzenie jest kompletnie nieprzekonujące. Strajkujący to przede wszystkim młodzi ludzie. Oni nie tylko nic nie wiedzą o „duchu VI Zjazdu”, ale nic wiedzieć nie chcą. Nie chcą już słuchać gierkowskich głodnych kawałków. Chcą lepiej żyć. I kropka.
Komitet Centralny próbuje zmobilizować partię. W dzień po wystąpieniu Gierka do Podstawowych Organizacji Partyjnych dociera elaborat, w którym, na dziesięciu stronach, partyjna centrala przedstawia ocenę sytuacji w kraju. Wreszcie zupełnie otwarcie mówi się o strajkach, a nie o „nieuzasadnionych przerwach w pracy”. Władza jednoznacznie stwierdza, że godzi się na wolne związki zawodowe, na zwolnienie więźniów politycznych, na likwidację cenzury.
List do POP PZPR sprawia, że wreszcie do milionów Polaków dociera informacja o strajkowych postulatach. Do tej pory ani prasa, ani radio, ani telewizja nic o nich nie wspominały. Oficjalnie zrobi to dopiero 27 sierpnia „Sztandar Młodych”, publikując artykuł Czego chcą robotnicy.
Tu na dole, na dalekiej prowincji, w województwie legnickim, które, jak głosi obiegowe powiedzonko, „leży w Kombinacie” o tym, co dzieje się w gorących lipcowych i sierpniowych dniach w Polsce i na szczytach władzy, wiadomo niewiele, albo zgoła nic. Wieści o strajkach w Lubelskiem i na Wybrzeżu docierają pocztą pantoflową. Nawet w lokalnych komórkach partyjnych niewiele wiedzą, albo wiedzą i nie chcą mówić.
Tymczasem wyraźnie czuć narastające społeczne ciśnienie. W redakcji nie mamy wątpliwości, że wkrótce sięgnie zenitu i w Zagłębiu Miedziowym też pieprznie. Zastawiamy się tylko gdzie i kiedy ? Nie czekamy długo.
Bodaj 18 lub 19 lipca 1980 do redakcji telefonuje ktoś z Zakładów Górniczych „Polkowice”. Mówi, że górnicy z nocnej zmiany rozpoczęli protest. Protestujący, w liczbie około 400, zażądali poprawy zaopatrzenia w mięso, wędliny i artykuły spożywcze. Wiadomo, górnik to nie szwaczka z „Elpo”. Robotę ma ciężką, więc trudno, aby siły czerpał z konsumpcji pasztetowej i kaszanki, które królują na sklepowych hakach. Ale to nie wszystko. Wśród postulatów pojawia się żądanie likwidacji przywilejów dla działaczy PZPR i funkcjonariuszy resortów siłowych oraz poprawy warunków mieszkaniowych. Chodzi tu głównie o skrócenie kolejek po własne „M”. Kolejka w województwie liczy 20 tysięcy rodzin. Górnicy przekazują postulaty dyrektorowi kopalni i zobowiązują go do niezwłocznego przedłożenia ich wojewodzie legnickiemu. Wojewoda obiecuje zająć się sprawą. Dzieje się.
Między 19 i 21 lipca podobne postulaty zgłaszają górnicy z ZG „Rudna” w Polkowicach i ZG „Lubin” w Lubinie. Informacje o protestach w Zagłębiu Miedziowym rozchodzą się pocztą pantoflową, ukazują się w niezależnych pismach opozycji.
Kończy się lipiec, nadchodzi pamiętny sierpień 1980. Na Dolnym Śląsku i w Zagłębiu Miedziowym rusza lawina protestów i strajków. We Wrocławiu zastrajkowało ponad 30 zakładów pracy. W Zajezdni Autobusowej nr 7. Miejskiego Przedsiębiorstwa Komunikacyjnego 26 sierpnia powstaje Międzyzakładowy Komitet Strajkowy. Pojawia się nazwisko Władysława Frasyniuka, wschodzącej gwiazdy opozycji demokratycznej, późniejszego współzałożyciela Niezależnego Samorządnego Związku Zawodowego „Solidarność”, członka Krajowej Komisji Porozumiewawczej i Komisji Krajowej „Solidarności”, a także przewodniczącego zarządu Regionu Dolny Śląsk NSZZ „Solidarność”. Z Frasyniukiem zrobię wywiad dla „Nowej Miedzi”.
A strajkowa lawina przetacza się przez Zagłębie Miedziowe. 26 sierpnia rozpoczynają strajk górnicy ZG „Polkowice”. Powołują Komitet Strajkowy – przewodniczy Stanisław Korzeniowski. Komitet proklamuje solidarność ze strajkującym Wybrzeżem i popiera stoczniowe postulaty. Dopisuje do nich 19 własnych.
27 sierpnia górnicy ZG „Rudna” ogłaszają strajk okupacyjny (potrwa do 1 września i będzie najpoważniejszym protestem w Zagłębiu Miedziowym). Strajk się rozlewa. Powstaje Międzyzakładowy Komitet Strajkowy. Skupia przedstawicieli ZG „Sieroszowice” i kilku firm inwestycyjnych. Na czele MKS stają Andrzej Poroszewski, a od 29 sierpnia Ryszard Sawicki. Strajkujący popierają 21 postulatów gdańskich i formułują 52 własne, branżowe, adresowane do kierownictwa KGHM, do wojewody i rządu PRL. Strajk ogłasza kopalnia „Lubin”. Na czele Komitetu Strajkowego staje Janusz Sobola.
Wreszcie 31 sierpnia 1980 roku cała Polska, dzięki telewizyjnej transmisji na żywo, ogląda historyczny moment, kiedy, w Stoczni Gdańskiej, wicepremier Mieczysław Jagielski, przewodniczący Komisji Rządowej i Lech Wałęsa, przewodniczący Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego, kładą podpisy pod Porozumieniem Gdańskim. Władze zgodziły się na realizację 21 stoczniowych postulatów. W tym na ten najważniejszy: na powstanie „niezależnych i samorządnych” związków zawodowych.
Dzięki Porozumieniom Sierpniowym, 17 września 1980 roku delegaci nowych, regionalnych struktur związkowych postanowili utworzyć jedną, ogólnokrajową organizację – Niezależny Samorządny Związek Zawodowy „Solidarność”. Zarejestrowano go 10 listopada 1980 roku. W historii Polski Ludowej, był to jedyny przypadek narodzin autentycznej, niezależnej od władz organizacji, która ostatecznie przekształci się w dziesięciomilionowy ruch społeczny. I stanie się zaraźliwym przykładem realnego pluralizmu politycznego w całym bloku sowieckim.
W Zagłębiu Miedziowym zaczynają się tworzyć nowe związki zawodowe. 6 września 1980 roku z rana zjawiam się w Zakładach Górniczych „Rudna”, gdzie, od czterdziestu ośmiu godzin, urzędują przedstawiciele Komitetu Założycielskiego Niezależnych Samorządnych Związków Zawodowych. Przyjmują zapisy. Przed biurkiem, przy którym urzędują Edward Sobczak z zawodu górnik i Andrzej Kołodziej z zawodu spawacz, długa kolejka interesariuszy. Każdy kandydat na członka związku otrzymuje plik wydrukowanych na powielaczu kartek. To „Postulaty Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego” i projekt Statutu NSZZ. A Sobczak na przemian z Kołodziejem, każdemu kandydatowi na związkowca, cierpliwie tłumaczą podstawowe zasady działalności nowej organizacji.
„Każdemu kto się do nas zgłasza mówimy: interesuje nas tylko praca, dobra, solidna, zaangażowana. Zdajemy sobie doskonale sprawę, że wszystko co zostało zagwarantowane w porozumieniach pomiędzy komisjami rządowymi, a komitetami strajkowymi musimy wypracować wspólnie, własnymi rękami. Realizacja niemal każdego postulatu zależeć będzie tylko od naszej pracy. Inna możliwość, po prostu, nie istnieje. Wszystkim to mówimy” – podkreśla Sobczak. Pytam go prawo do strajku, czy nie obawia się, że będzie nadużywane ?
„Zdajemy sobie doskonale sprawę z mocy tego oręża, ale potrafimy też trzeźwo, rozsądnie kalkulować. Dlatego strajk uważamy za krańcową ostateczność (…). Zawsze przecież i w każdej sytuacji można znaleźć płaszczyznę porozumienia, osiągnąć kompromis, bez sięgania po elementy szantażu. Strajk jest czymś takim właśnie” – konkluduje Sobczak.
Czas upływa, a kolejka interesantów nie maleje. Pytam ilu pracowników ”Rudnej” zapisało się do tej pory do nowych związków ? Około półtora tysiąca – mówi Kołodziej. Przy biurku, pomijając kolejkę, staje młody człowiek. Wita się z nami. Sobczak go przedstawia: Ryszard Sawicki, przewodniczący Komitetu Założycielskiego NSZZ, z zawodu górnik – operator. Tak poznałem przyszłego przewodniczącego NSZZ „Solidarność” LGOM. Okazuje się, że Sawicki jest członkiem PZPR i sekretarzem POP. Jak sam twierdzi „z opinią rozrabiacza”. Jak to ? – pytam. „Po prostu zawsze mówiłem to, co myślałem. Piętnowałem sprawy, które – moim zdaniem – zasługiwały na to. – Partia oderwała się od ludzi, zamknęła w siedzibach komitetów, statut był sobie, a życie sobie. – Nie podobało mi się, że sekretarz dyktował co robić i jak robić, że wydawano dyrektywy, których realizacji nikt nie kontrolował. W jaki sposób Egzekutywa miała rozliczyć dyrektora, skoro on był członkiem tej Egzekutywy ? Takich pytań można zadać więcej i poruszyć wiele tematów tabu, i bardzo wiele zmienić” – konkluduje Sawicki.
Reportaż, pt. Interesuje nas tylko praca, którego niewielkie fragmenty przywołałem ukazuje się dopiero w numerze z 4 października 1980 roku. „Nowa Miedź” jest dwutygodnikiem, cholerny cykl wydawniczy ! W tym samym wydaniu „Nowej Miedzi” w cyklu Rozmowa miesiąca, ukazuje się mój wywiad z Januszem Sobolą, przewodniczącym Zespołu Koordynacyjnego Międzyzakładowego Komitetu Założycielskiego Niezależnych Samorządnych Związków Zawodowych LGOM.
Zauważam, że po wygaśnięciu fali strajków wciąż obserwujemy eskalację żądań. W niektórych zakładach podnoszone są wciąż nowe postulaty, czasem nierealne. W zasadzie nie ma żadnej gwarancji, że w którymś z zakładów ponownie nie wybuchnie strajk. „Nie może być mowy o żadnych dzikich strajkach. Przynajmniej w tych zakładach, które są zrzeszone w naszej organizacji. (…) Gdyby jednak, mimo braku akceptacji z naszej strony, doszło do strajku, dzikiego strajku, to jego organizatorzy i przywódcy zostaliby pociągnięci do odpowiedzialności karnej, zaś jego uczestnicy ponieśliby konsekwencje wynikające z przepisów prawa pracy” – twierdzi Sobola. W dalszej części rozmowy mówi o „dyscyplinie i odpowiedzialności. Wszędzie. I na górze i na dole. To, co wywalczyliśmy musimy sami wypracować. Nie da nam tego nikt” – podkreśla. Święte słowa i piękne intencje. Życie okaże się jednak przewrotne, a praktyka nie jeden raz odbiegnie od szlachetnych ideałów, szczerych intencji i uczciwych zamiarów.
W tym samym numerze, w rubryce Wydarzenia Fakty Ciekawostki Opinie, redakcja zamieszcza informację dyrekcji KGHM o stratach produkcyjnych w wyniku strajków w kopalniach. Są poważne. Redakcja pozostawia je bez komentarza. Pod nią seria wiadomości teleksowych: o spotkaniu władz wojewódzkich z załogami KGHM. Konkretnie o tym, że „w Zakładach Mechanicznych „Legmet” w Legnicy odbyło się spotkanie aktywu partyjnego z I sekretarzem KW PZPR w Legnicy Stanisławem Cieślikiem i wojewodą legnickim Ryszardem Romaniewiczem, że dyskutowano o najważniejszych problemach nurtujących organizację partyjną, załogę i mieszkańców Legnicy, że zastanawiano się jak doszło do krytycznej sytuacji w kraju, jak powstały przyczyny niezadowolenia ludzi pracy i jak znaleźć rozwiązanie tych nabrzmiałych problemów”. Sprawy górników i Hutników na forum Egzekutywy KW PZPR głosi tytuł kolejnej informacji. Ciąg partyjnych spotkań, maraton dyskusji, ogólne bicie piany, z którego w praktyce niewiele, albo i nic nie wynika.
22 września 1980, poniedziałek. W siedzibie dyrekcji KGHM przy ul. Skłodowskiej w Lubinie rozpoczyna się arcyważne wydarzenie – spotkanie przedstawicieli Komitetu Założycielskiego NSZZ KGHM z Komisją Rządową.
Związkowców reprezentują Ryszard Sawicki i Janusz Sobola. Komisji rządowej przewodniczy Franciszek Kaim, minister hutnictwa wspierany przez wiceministra Zenona Słowińskiego i dyrektora Zjednoczenia Franciszka Grzesiaka. Jest także dyrektor naczelny KGHM Włodzimier Woźniczko. Mocna ekipa. Na tapecie najważniejszy z 52 miedziowych postulatów: likwidacja czterobrygadowego systemu pracy w kopalniach. Będzie gorąco, bo górnicy czterobrygadówki szczerze nienawidzą.
W sali obrad, wśród obserwatorów spotkania, naczelny „Nowej Miedzi”, Mirek Drews. Będzie zapisywał dyskusję. A zapis opublikujemy. Tego oczekują czytelnicy naszej gazety. Przed budynkiem dyrekcji pstrokaty tłum górników. Niektórzy, z nieodległego szybu „Bolesław” kopalni „Lubin”, przyszli tu tak, jak wyjechali z dołu: w gumiakach i uszmelcowanych ciuchach roboczych. Ale to bez znaczenia. Tu dzieje się historia i trzeba być jej świadkiem. Stoję wśród tego tłumu. Będę obserwował reakcje i słucha komentarzy. Plac przed dyrekcją jest nagłośniony. Usłyszymy każde wypowiedziane zdanie.
Zaczyna minister Kaim. Uderza w najwyższe tony: „Nie muszę mówić co to miedź. Chcemy utrzymać jej produkcję, by mieć pieniądze na zaopatrzenie rynku, na spłatę kredytów. Za jedną tonę dostajemy 2200 dolarów. Patrzmy na skutki: pięciodniowy cykl pracy to zamknięcie huty, zmniejszenie liczby zatrudnionych, straty około 80 tysięcy ton miedzi. Proszę więc nie stawiać tak radykalnych żądań. Zrobilibyście najwięcej dla kraju pozostając przy systemie czterobrygadowym.”
Sawicki: „Prawda jest taka, że olbrzymia większość załóg chce pracować w cyklu pięciodniowym. Szczegóły przedstawi Sobola (oklaski).
Sobola: „Może najpierw przeczytam treść przyjętych postulatów, a w szczególności tych, dotyczących likwidacji czterobrygadówki”…
Kaim, przerywa i mówi: „Wydaje się, że sprawę trzeba odłożyć” (buczenie)
Sobola: „Panie ministrze, proszę spojrzeć za okno, ludzie czekają na decyzję” (aplauz, tłum skanduje So-bo-la!).
Sawicki: „Nie mamy innej propozycji, jak likwidacja systemu !” (aplauz). Sobola: „Rozmawialiśmy z załogami, nie ma mowy o przestoju kopalni w sobotę i niedzielę. Zapewnimy odpowiednią liczbę ludzi” (brawa).
Kaim: „Zainwestowaliśmy w przemysł miedziowy olbrzymi kapitał, wzięliśmy pożyczki, musimy je spłacić. Jak osiągnąć w 1985 roku 500 tysięcy ton miedzi ?”
(Tu wyjaśnienie. Gdzie dokładnie wymyślono, aby w roku 1985 KGHM osiągnął produkcję 500 tysięcy ton miedzi elektrolitycznej rocznie, tego nie wiem. Ale był to plan w duchu gierkowskiej gigantomanii, w praktyce niewykonalny. A mówiło się też o zupełnie utopijnym pomyśle – produkcji jednego miliona ton miedzi rocznie).
Sawicki: „Wzięliśmy wszystko pod uwagę. Jest możliwość utrzymania produkcji na tym samym poziomie. I sygnalizowane skutki nie będą takie, jak przedstawił to minister”.
Sobola: „Co mamy dzisiaj: brak selekcjonowania rudy, rabunkowa gospodarka, transport pionowy i poziomy obciąża się bez efektu. „Lubin” i „Polkowice” miały docelową zdolność 4,5 miliona ton, rozbudowano je do 7,5 miliona. Za takim żyłowaniem ciągnie się wysoka awaryjność maszyn, nie przestrzega się harmonogramów remontowych. 75 procent maszyn stoi i czeka na remont, który trwa do dwóch miesięcy. Brak operatorów uniemożliwia pełną obsadę maszyn. Stos błędów organizatorskich”. (tłum buczy i gwiżdże).
Kaim: „Nie mogę sobie wyobrazić idealnej organizacji pracy, takiej po prosu nie ma” (śmiechy i (gwizdy).
Sawicki: „Należy rozważyć nasze racje i to poważnie. Mówimy tu o stronie ekonomicznej, a teraz czas na rozmowy o ludziach, o tym całym braku humanitaryzmu, o tym, że nie możemy się nawet zejść z rodziną. Pracujemy w systemie niewolniczym. Dyskusja jest bezprzedmiotowa. Przyjechał pan podpisać umowę” (aplauz, tłum skanduje Sa-wic-ki!).
Kaim: „Nie przesadzajmy, koledzy, z tym niewolnictwem. Ja też ciężko pracowałem w hucie” (śmiech).
Sobola: „Dość już gadania. To do niczego nie prowadzi. Proponuję przerwę, niech się pan minister namyśli, a głównie porozumie” (brawa).
A po przerwie
Kaim: „Ja się konsultowałem. Ze względu na ważność decyzji sprawa musi być przedmiotem rozważań Rady Ministrów. Proszę o przyjęcie tej propozycji” (buczenie).
Sawicki: „Myśmy czekali od 5 września, a wyście się zastanawiali. Teraz czas na decyzje. Załoga mówi tak !” (aplauz).
Kaim: „Przyjęliśmy wasze propozycje i przedyskutowaliśmy je…”
Sobola, przerywa i mówi stanowczo: „Ludzie nie czekają na słowa „przyjęliśmy”, „przedyskutowaliśmy”. Na tego typu rozmowy nie ma już czasu” (aplauz).
Kaim: „Nie podpisuję niczego. Mam uprawnienia do prowadzenia dyskusji, a nie do podpisywania” (buczenie i gwizdy).
Ostatecznie naradę przeniesiono na następny dzień. Porozumienie o likwidacji czterobrygadówki i pełny zestaw miedziowych postulatów podpisano 30 września 1980 roku. Pełny zapis spotkania, którego fragmenty zacytowałem, ukazał się w numerze 20 „Nowej Miedzi”. Znienawidzony system pracy zlikwidowano, a następne miesiące dowiodły, że rację mieli górnicy.
Kiedy w Zagłębiu Miedziowym działa się historia, a my ją opisywaliśmy, nie przyszło mi do pustego łba, aby zachować bezcenne egzemplarze pisma. Zachowałem tylko dwa numery „Nowej Miedzi”, jeden z września i jeden z października. Z tego drugiego zaczerpnąłem powyższe cytaty. Numer wrześniowy przyniósł serię publikacji pod wspólnym hasłem Śladem postulatów robotniczych. Ten cykl będziemy ciągnąć do końca 1981 roku, kiedy stan wojenny przerwie i zakończy żywot pisma.
Ale, póki co, nikomu z nas nawet do głowy nie przyjdzie taki scenariusz. W rubryce Wydarzenia Fakty Ciekawostki Opinie zwracają uwagę dwa tytuły – pierwszy Postulaty załóg robotniczych w centrum uwagi zarządu KGHM. Zarząd informuje, że dyrektor naczelny KGHM powołał zespół ds. rozpatrywania postulatów, których zgłoszono 512. Zespołem kieruje inżynier Jan Dąbski. Postulaty są niezwłocznie analizowane i kierowane do właściwych kompetencyjnie adresatów: do władz centralnych, do ministerstwa, do zjednoczenia, do władz wojewódzkich. A problemy lokalne rozwiązywane są na miejscu. Zarząd zapewnia, że o sposobie realizacji postulatów załogi KGHM będą niezwłocznie i szczegółowo informowane. To jest istotna część tego komunikatu. Zapadnie bowiem decyzja o przekształceniu „Nowej Miedzi” w tygodnik, który ma pełnić istotną rolę w polityce informacyjnej KGHM. Pierwszy numer już Tygodnika Legnicko-Głogowskiego Okręgu Miedziowego „Nowa Miedź” trafi do kiosków 5 lutego 1981 roku.
Tytuł drugi – Jan Sadecki dyrektorem „Rudnej”. To ważna i znamienna informacja. Doktor inżynier Jan Sadecki, absolwent krakowskiej AGH zaczynał pracę na miedzi od nadgórnika. Awans na dyrektora największej i najnowocześniejszej kopalni w Zagłębiu Miedziowym był jednocześnie kolejnym krokiem w jego błyskotliwej i zasłużonej zawodowej karierze. Pod koniec lat ’80 Sadecki wygra otwarty konkurs na dyrektora generalnego KGHM i rozpocznie pionierski proces reformowania przemysłu miedziowego. W dniu ukazania się tego komunikatu Sadecki jeszcze o tym nie wie. Ja także nie mam pojęcia, że wezmę w tym przedsięwzięciu bezpośredni udział.
Dobiega końca pamiętny rok 1980. 10 listopada Sąd Wojewódzki w Warszawie rejestruje NSZZ „Solidarność”. Dokonuje się wyłom w ustroju PRL, w którym przewodnią siłą jest PZPR. Do Polski Ludowej wkracza pluralizm.
W numerze świątecznym „Nowej Miedzi”, ze szczerą wiarą w pozytywne zmiany, składamy naszym czytelnikom życzenia Do Siego Roku 1981. Mamy nadzieję, że spełnią się plany i marzenia, że sprawy w kraju i w Zagłębiu Miedziowym ułożą się pomyślnie. Życzenia się nie spełniają.
Sytuacja gospodarcza w kraju pogarsza z miesiąca na miesiąc. Półtora miesiąca strajków w kilkuset przedsiębiorstwach spotęgowały trudności – to twardy fakt. Ale prawdziwą przyczyną problemów jest niewydolna socjalistyczna gospodarka z powszechną własnością państwową, z wszechwładnymi monopolami, z niewyobrażalnym marnotrawstwem, z produkcją marnej jakości, z katastrofalnie niską wydajnością pracy. Do tego narasta lawinowo zadłużenie kraju i zachodni bankierzy z rosnącą trwogą spoglądają na Warszawę.
Trwa ekonomiczny pat, a władza nie ma żadnego pomysłu na reformę. Wprawdzie powołuje Komisję Reformy Gospodarczej, złożoną z wybitnych profesorów ekonomii, a w składzie są także przedstawiciele „Solidarności”, ale gremium nie ma recepty na reformę ekonomiczną „ludowego” państwa.
Gierkowska propaganda zdewastowała ludzkie umysły. Rojenie o „dziesiątej potędze gospodarczej świata” zmitologizowało społeczne myślenie o ekonomii. Ludzie sądzą, że wystarczy nie kraść, otworzyć magazyny, w których wredna władza rzekomo ukrywa wszelkie dobra doczesne, zaprzestać wywozu żywności do Związku Radzieckiego, a Polska zamieni się w krainę miodem i mlekiem płynącą. Ale to myślenie życzeniowe, zwykłe banialuki. To tak nie działa.
Od stycznia 1980 roku dochodzi do coraz poważniejszych konfliktów między władzą, a „Solidarnością”. Mnożą się strajki z powodu łamania przez rząd porozumień o wolnych sobotach i problemów z rejestracją Niezależnego Zrzeszenia Studentów i „Solidarności” Rolników Indywidualnych.
W lutym 1981 roku premierem zostaje gen. Wojciech Jaruzelski, partyjny centrysta. Na jego wybór z nadzieją reaguje KKP „Solidarności”, wyrażoną przez jej rzecznika Karola Modzelewskiego. Premier apeluje o 90 dni spokoju. Ale przerywa je „kryzys bydgoski”. Nie udaje się powstrzymać ani degradacji gospodarki, ani okiełznać nastrojów społecznych. Sklepowe półki coraz częściej świecą pustkami. Podnoszą się żądania rozszerzenia systemu kartkowego z mięsa na inne artykuły spożywcze i przemysłowe. Władza się zgadza. Ale to nie rozwiązuje problemu. Kartki upoważniają jedynie do zakupu określonych produktów i towarów, ale nie gwarantują ich nabycia. Przed sklepami ustawiają się tasiemcowe kolejki. Pojawia się instytucja „stacza kolejkowego”, ad hoc tworzone są komitety kolejkowe. Ludzie są wściekli i rozgoryczeni, radykalizują się ogniwa „Solidarności”. Mnożą się akcje protestacyjne i strajki ostrzegawcze. Gotuje się kraj, wrze Zagłębie Miedziowe. Nie ma tygodnia bez nowych protestacji.
Na każdym zebraniu redakcyjnym zastanawiamy się dokąd to wszystko zmierza ? Każdy kolejny numer „Nowej Miedzi” pełen jest publikacji o pogarszającej się sytuacji w Zagłębiu Miedziowym. Piszemy nie tylko o problemach załóg KGHM, ale o tym co dzieje się w innych zakładach pracy. Z łamów leje się krytyka, prawie żadnych pozytywów, ludzie są rozgoryczeni, zrezygnowani, wściekli, a władze bezradne. Zamieszczamy proklamacje i rezolucje. „Żądamy natychmiastowej zmiany kategorii zaopatrzenia województwa legnickiego. Obecna IV kategoria ze względu na dużą siłę nabywczą powoduje nieustanne kolejki pod sklepami. Wędrówki ludzi za towarami potrzebnymi do normalnego życia doprowadzają społeczeństwo do kresu wytrzymałości” – głosi rezolucja OOP III w Zakładzie Robót Górniczych w Lubinie skierowana do KC PZPR. Ale rezolucje nie zmienią rzeczywistości.
Nie zmieni jej także IX Nadzwyczajny Zjazd PZPR, który odbywa się 14 lipca 1981 roku. Jak na ówczesną praktykę scentralizowanych partii marksistowsko-leninowskich, był to zjazd niezwykły. Delegaci rozliczą się z przeszłością i wskażą winnych kryzysu. Usuną z PZPR Edwarda Gierka i kilku prominentnych towarzyszy. Po raz pierwszy w historii partii I sekretarza KC PZPR wybiorą według demokratycznych reguł. Zjazd przyjmie „Program rozwoju socjalistycznej demokracji, umacniania przewodniej roli PZPR w budownictwie socjalistycznym i stabilizacji społeczno-gospodarczej kraju”. Powoła komisję do wyjaśnienia przyczyn i przebiegu kryzysów w Polsce Ludowej, uchwali „Odezwę do narodu polskiego”. Zjazd wygasi ferment w partii, ale nie znajdzie sposobu na kryzys państwa, a demokratyczne zmiany w partii nie będą trwałe. Następne miesiące pokażą, że uniki wobec Kremla i stopniowe zaostrzanie kursu wobec „Solidarności” nie wygaszą kryzysu i prowadzą donikąd.
We wrześniu i w październiku 1981 roku, w Gdańsku, obraduje I Krajowy Zjazd Delegatów NSZZ „Solidarność”. Uczestnicy i świadkowie mają świadomość, że odbywa się coś wyjątkowego, że uczestniczą w wielkim święcie demokracji i wolności. Pozostają pod wielkim wrażeniem wagi obrad związkowej konstytuanty, mają poczucie, że oto po raz pierwszy w historii Polski Ludowej obradują nie „oni”, lecz „swoi”. Zjazd uchwala wiele ważnych dokumentów programowych. Kilka przełomowych. W tym słynne posłanie do Narodów Europy Wschodniej. Andrzej Krajewski, delegat na zjazd, w osobistym dzienniku, zanotował: „Jestem pewien, że większość delegatów nie zdawała sobie sprawy z politycznej wagi dwóch końcowych zdań tego dokumentu, ani z możliwych konsekwencji”. Radziecka agencja TASS napisała, że zjazd przekształcił się w „antysocjalistyczną i antyradziecką orgię”. Wściekły Breżniew telefonicznie zażądał od Kani wprowadzenia stanu wojennego. Rzecznik rządu Jerzy Urban powiedział zagranicznym dziennikarzom: „Władze do ostatniej chwili będą czynić wszystko, by wyprowadzić kraj z kryzysu metodami pokojowymi”.
Tymczasem konflikt między władzą, a „Solidarnością” narasta. Atmosfera społeczna gęstnieje, jak londyńska mgła. Czuć, że coś złego wisi w powietrzu. Ale przez myśl nam nie przechodzi, że 13 grudnia 1981 roku na terenie kraju zostanie wprowadzony stan wojenny: „Solidarność” zostanie zawieszona, a następnie zdelegalizowana, a działacze zejdą do podziemia. Władza wprowadzi zakaz strajków, demonstracji i zgromadzeń, w zakładach pracy pojawią się wojskowi komisarze, w kopalni „Wujek” poleje się krew, a w 1982 roku, w Lubinie milicja będzie strzelać do demonstrantów: padną ranni i zabici. A te dramatyczne wydarzenia zapiszą się w historii Polski, jako Zbrodnia Lubińska.
W tych dniach narodowej smuty, a i teraz po czterdziestu z górą latach, wielu z nas zastanawia się czy wydarzenia w Polsce mogły potoczyć się inaczej ? Czy nie można było się dogadać ? Czy pluralizacja życia w PRL była z góry skazana na porażkę ? A jeśli nie, to kto ponosi za to winę: tak zwana „ekstrema „Solidarności””, czy „partyjny beton” ?
Refleksje o przyczynach porażki „Solidarności” snuł w podziemiu Adam Michnik, pisząc: „Solidarność” umiała strajkować, ale nie umiała czekać; umiała atakować frontalnie, ale nie umiała się cofać; miała idee generalne, ale nie miała programu działań etapowych. Była kolosem o stalowych nogach, lecz glinianych dłoniach; była potężna w fabrykach, ale bezsilna przy stole negocjacyjnym”. „Solidarność” była – powiedzmy jasno – faktycznym monopolistą w życiu obywatelskim Polaków. Co zwykle marnie się kończy. Związek, tak jak i całe polskie życie obywatelskie, nie był przygotowany do życia w pluralizmie.””
Michnik niewątpliwie miał rację. Trzeba jednak wiedzieć, że odpowiedzialność za bieg spraw w państwie zawsze spoczywa na rządzących, a dopiero w dalszej kolejności na opozycji. Wówczas władza niepodzielnie należała do „czerwonych”. Ale i „Solidarność” miała swoją niezaprzeczalną moc.
Po Sierpniu, mimo trwającego porządku jałtańskiego, granice polskiej wolności można było poszerzać. Wprawdzie wciąż z obawą, że polską rewolucję rozjadą czołgi „sojuszniczych armii”, ale przecież można to było wykonać własnymi rękami. Nie zrobiono tego. Zabrakło porozumienia. Zamiast niego wykopano rowy, pogłębiono społeczne podziały, które rządzą Polską do dzisiaj.
W ciągu szesnastu miesięcy od podpisania przez Lecha Wałęsę i Mieczysława Jagielskiego Porozumień Gdańskich, do wprowadzenia stanu wojennego 13 grudnia 1981 roku, nie znalazł się w Polsce przywódca, który wziąłby na siebie ciężar poprowadzenia kraju drogą wolności i demokratycznej odbudowy. Autorami i twarzami pogierkowskiej rewolucji byli trzydziesto- i czterdziestolatkowie: Lech Wałęsa, jego zastępca Andrzej Gwiazda, Władysław Frasyniuk, Andrzej Słowik, Jan Rulewski. Oni wolności nigdy nie zaznali i nie mieli politycznego doświadczenia. Miała je za to partia. Ale PZPR to partia władzy, właścicielka państwa, ugrupowanie nastawione na działanie zamordystyczne, a nie na demokratyczne. Jej doświadczenie polityczne było więc funta kłaków warte. A służalczość wobec Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego, która wyznaczała kurs i metody działania, była dodatkowym obciążeniem. W partii „niepodległość” było słowem zakazanym. W tych warunkach pojawia się polityk, człowiek z ciemnej strony mocy, zdolny wyłącznie do stłumienia wolności i zakonserwowania starego systemu. Autor i frontman czasu smuty lat ’80, nazwanych dekadą zmarnowanych szans.
Obrady Okrągłego Stołu, częściowo wolne wybory z czerwca 1989 roku i rząd Tadeusza Mazowieckiego, prezydentura Lecha Wałęsy, gruntowna reforma państwa wprowadzą Polskę na drogę do NATO i do rodziny demokratycznych krajów Starego Kontynentu – Unii Europejskiej. Po latach wyrzeczeń i ciężkiej pracy całego społeczeństwa stanie się to, co w karnawale „Solidarności” było wyśnione, wymarzone, ale niewyobrażalne!
Piszę tę pogadankę na 30 dni przed wyborami do Sejmu i Senatu RP – 2023, o których mówi się, że będą równie przełomowe, jak te w roku 1989. Dziś polskie sprawy mają się tak, że społeczeństwo pękło na głębokość Rowu Mariańskiego. Blok partii demokratycznych, pozostaje w ostrej kontrze do partii rządzącej, zwanej dla niepoznaki Prawo i Sprawiedliwość, jak drzewiej „Solidarność”, do Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, też dla niepoznaki, mieniącej się jedynym reprezentantem interesów klasy robotniczej.
Dzisiaj ferajna z PiS, podobnie jak ferajna z PZPR uważa się za władców Polski. Tyle, że sytuacja się odwróciła. Kiedyś PZPR broniła socjalizmu, jak niepodległości, a „Solidarność” parła do wolności i demokracji. Dziś opozycja broni wartości demokratycznych i obecności Polski w europejskiej wspólnocie wartości. A miłościwie panująca władza, łamiąc brutalnie i bezczelnie wszelkie reguły demokracji, buduje ustrój na wzór wschodnich satrapii: jedna partia, jeden słuszny kierunek, jeden genialny i nieomylny wódz, przepraszam „prezes”. Takiej to doczekaliśmy teraźniejszości.
Dziś zastanawiam się więc, czy 15 października 2023 roku pojawi się w telewizyjnym okienku jakaś „nowa” Joasia Szczepkowska i powie: „Proszę państwa, 15 października 2023 roku, Polska powróciła na drogę demokracji”. Czy jest to marzenie realne ? Co o tym myślisz, młody ?
Wersja oryginalna
Janusz Dobrzański
.
Dolny Śląsk oczami dziennikarzy: Epizod trzeci, czyli ruszaj w góry miły bracie
Wspomnienia: Epizod pierwszy, czyli o tym jak Lubin przestał być legnicki