.
Jan Niecisław Ignacy Baudouin de Courtenay ( 1845 – 1929 )
Pochodził z francuskiej arystokracji. W czasach Augusta II Mocnego do Polski przybył jeden z jego przodków i osiadł tu na stałe.
Znany jest jako wybitny językoznawca, profesor wyższych uczelni i niewątpliwie jeden z najbardziej wykształconych Polaków końca XIX i początku XX wieku.
Wybitny angielski historyk zajmujący się dziejami Polski Norman Davies wystawia mu następująca opinię:
„Był pacyfistą, zwolennikiem walki o ochronę środowiska, feministą, bojownikiem o postęp w dziedzinie edukacji i wolnomyślicielem, występował także przeciwko większości konwencji społecznych i umysłowych, jakie panowały w jego czasach.”
Był reprezentantem kierunku inteligencko – liberalnego w polskim ruchu wolnomyślicielskim
.
Mój stosunek do Kościoła.
Moje zerwanie z Kościołem nie tylko de facto, ale także de jur
.
Pobudki do otwartego wystąpienia z Kościoła.
.
Przytaczam niektóre swoje oświadczenia, obowiązujące mię do wyciągania z nich koniecznych konsekwencji.
„Stosując swój sposób traktowania spraw wyznaniowych, uważałbym za właściwe radzić wszystkim żydom, którzy przestali wierzyć w nakazy swego wyznania, ażeby, o ile nie są przekonani o wyższości czy to katolicyzmu, czy też jakiego innego wyznania, nie zmieniali urzędowo wyznania na wyznanie, ale tylko ażeby po prostu występowali z gminy wyznaniowej żydowskiej i ogłaszali się za bezwyznaniowych. Taką samą radę daję ludziom, figurującym w spisach ludności jako katolicy lub też jacy inni wyznaniowcy. Jeżeli przestali wierzyć, jeżeli nie uznają dogmatów swego rzekomego wyznania i jeżeli nie chcą uprawiać kłamstwa i obłudy, powinni otwarcie wykreślić się z listy wyznaniowców i przejść do bezwyznaniowców. Należy mieć odwagę do walki o swe najświętsze prawa”. („Przechrzta i neofityzm z przyległościami”. „M. W.“ 1924. Nr. 12, str. 9).
„Do tego lub owego zrzeszenia wyznaniowego człowiek może należeć szczerze i uczciwie tylko o tyle, o ile sam w głębi duszy uznaje siebie za wyznającego zasady tego wyznania. Jeżeli zaś żadne z istniejących wyznań go nie zadawala, ma on nie tylko prawo, ale także obowiązek wobec państwa i współobywateli ogłosić się za bezwyznaniowego. Udając takiego lub innego wyznaniowca, a nie będąc nim w samej rzeczy, człowiek staje się publicznym kłamcą, obłudnikiem i oszustem.
„Ludzie, zmuszający nas do udawania, ludzie, nie uznający bezwyznaniowości, ludzie nie chcący między innymi uprawnić statutu gminy bezwyznaniowej, każą obywatelom wolnej Rzeczypospolitej być kłamcami, obłudnikami i oszustami“. („Zagajenie wiecu protestacyjnego z dn. 1 czerwca r. 1924“. „M. W.“ 1924. Nr. 7, str. 8).
Jeżeli takie rady i wskazówki daję innym, powinienem także sam się do nich stosować. Pozwólcie i mnie nie być kłamcą, obłudnikiem i oszustem.
Sprawę tę traktuję poważnie, na serio, a nie konwenansowo, nie salonowo. Przecież zaszczytna nazwa katolika, rycerza Marji, czciciela Boga w Trójcy Świętej Jedynego chyba do czegoś zobowiązuje. Noblesse oblige. Przynależność do tego lub owego wyznania nie może być stawiana na równi z przeznaczaniem przez władze wojskowe bezwolnych rekrutów do różnej broni. Jak są przymusowi infanterzyści, kawalerzyści, artylerzyści, tak też mają być przymusowe chrześniaki, obrzezaki, jednopostaciowcy, dwupostaciowcy i inni niewolnicy przymusu wyznaniowego. Rekrut pod batem i pod groźbą kary składa zbrodniczą kainową przysięgę; nad niewinym i nieświadomym niemowlęciem popełnia się gwałt chrztu, obrzezania i innych tego rodzaju obrządków. Przestrzegana przez ewangielików konfirmacja ma być świadomym potwierdzeniem przez dane indywiduum popełnionego na niem w niemowlęctwie gwałtu. Oczywiście sprowadza się to zwykle do pustej formalności.
Jeżeli brać rzeczy nie powierzchownie, nie konwenansowo, nie formalnie, nie policyjnie, ale zgodnie z prawdą, to ja wystąpiłem z Kościoła katolickiego przed przeszło sześćdziesięciu (60-u) laty. Moje milczenie o tym fakcie, a więc obłudne, kłamliwe, fałszywe przyznawanie się do katolicyzmu, dające mi możność korzystania z przywilejów, które mi się nie należały, było po prostu nieuczciwością i podłością.
Wprawdzie moje dotychczasowe występy publiczne świadczyły dostatecznie o moim faktycznym wystąpieniu z Kościoła; ale do takich junackich występów ludzie są przyzwyczajeni i uważają je za rodzaj fanaberii i swoistego sportu. Objaśnia się je błazeńską donkiszoterią, żakowskim popisywaniem się, brawurą, megalomanią, tym że świerzbi język, a ręka pisząca jest mu posłuszna. I istotnie, jeśli się trochę zastanowić i pomyśleć spokojnie, można zapytać: Czy warto tracić czas i energię umysłową na wynurzenia, które nikomu nie są potrzebne i pozostają głosem, rozlegającym się w pustyni?
Obecnie mogę zapewnić, że przy zgłoszeniu mego urzędowego wystąpienia z powszechności rzymsko-katolickiej powodują mną nie próżność, nie megalomania, ale nakazy mojej etyki osobistej, między którymi jedno z czołowych miejsc zajmuje nie zawarte w Dekalogu przykazanie: nie kłam, nie udawaj, nie oszukuj, nie fałszuj, nie bądź obłudnikiem.
Jeżeli fałszowanie materiałów spożywczych, fałszowanie pieniędzy i t. d. uważane jest za grzech i występek, to tem bardziej powinno być uważane za grzech i występek i okrywane pogardą fałszowanie sumień własnych i cudzych.
Zastrzegam się przy tym, że nie jestem fanatykiem prawdy. Rozróżniam prawdę w nauce a prawdę w życiu. W nauce obowiązuje prawda bezwzględna, dla której należy być gotowym nawet na męczeństwo. W życiu obowiązek głoszenia prawdy wygląda nieco inaczej. Są sprawy ważne, sprawy społeczne, sprawy polityczne; a są też sprawy prywatne, osobiste, sprawy mniej ważne, a przynajmniej względnie ważne. W stosunku do spraw osobistych zatajenie „prawdy“ bywa czasem obowiązkiem, a mówienie prawdy może graniczyć ze „zbrodnią“.
W danym wypadku, gdy chodzi o mój stosunek do Kościoła, prawda naukowa zbiega się z prawdą społeczną, a więc ma się do czynienia ze sprawą ważną. Kontynuowanie milczenia i tłumienia prawdy byłoby fałszowaniem istotnego stanu rzeczy. Niech inni fałszują, ale ja nie chcę i nie mogę dłużej fałszować.
Od dłuższego czasu trapiły mię wyrzuty sumienia, które (t. j. nie wyrzuty, ale sumienie) na swoje nieszczęście posiadam. Doznawałem nieustającego dręczącego niepokoju. Wzmagała się we mnie dokuczliwa i bolesna pogarda dla samego siebie za tchórzostwo i za brak odwagi do zdobycia się na krok stanowczy. Musiałem sobie ulżyć. Musiałem odbyć tę „spowiedź powszechną“. Musiałem „dać świadectwo prawdzie“.
W ciągu swego bezmyślnego, głupiego, splugawionego, ludzko-bydlęcego życia popełniłem mnóstwo nieuczciwości, „grzechów“, występków, łajdactw, objawów tchórzostwa, wykroczeń przeciw człowieczeństwu w podniosłem znaczeniu tego wyrazu. Bezcześciłem godność ludzką, cudzą i własną. Wyrządzałem niepowetowane krzywdy innym i samemu sobie. Marnotrawiłem i trwoniłem posiadane skarby pod każdym względem.
Wiem na pewno, że ani katolicyzm, ani żadne inne wyznanie nie uchroniłoby mnie od tych wszystkich zdrożności i błędów. Nie uchroniła mnie moja własna etyka osobista. Przemogła natura, przemogły zdrożne nałogi i bydlęce popędy.
Od przeszło sześćdziesięciu lat praktykowałem chroniczne oszustwo co do swej przynależności wyznaniowej. Chcę przynajmniej pod koniec życia oczyścić się, być uczciwym, nie obłudnym, nie mówić fałszywego świadectwa o samym sobie.
Nie chcę uprawiać flirtu z Panem Bogiem, obowiązującego „katolików“ z inteligencji i z „towarzystwa“. Niech pozostają „katolikami“ różni światowcy, czy to obłudnie „praktykujący“, czy to wcale niepraktykujący, ale podtrzymujący przyjazne stosunki z klerem dla oddawania sobie wzajemnych usług.
Odgraniczam się od „katolików“, odgraniczam się od obrońców wojny, od obrońców kary śmierci, od obrońców wszelkiego rodzaju niewolnictwa, odgraniczam się od jegomościów, twierdzących, że śluby cywilne wymyślili bolszewicy i że obchodzenie się bez ślubu kościelnego jest „sprośnym konkubinatem“. Odgraniczam się od zbiorowiska, do którego należą i którego bronią tępi, bezduszni, pozbawieni logiki i poczucia sprawiedliwości biurokraci (urzędnicy Min. W. R. i O. P. i członkowie Najwyższego Trybunału Administracyjnego), wbrew wyraźnym nakazom Konstytucji pozbawiający praw osobę, która zdała bardzo dobrze egzamin maturalny ze wszystkich przedmiotów naukowych, ale, jako urzędowo bezwyznaniowa, nie mogła zdawać z wypowiadającej walkę nauce „religii“. Takiego pozbawiania praw nie było nawet w Rosji carskiej.
Uznaję słuszność przysłowia „co po psie w kościele, kiedy pacierza nie mówi”; nie chcę być „parszywą owcą”, zanieczyszczającą kościół, i dla tego wychodzę.
Gorliwcy „katoliccy”, obawiający się zgorszenia, niech się pocieszą. Niema się co martwić. I beze mnie pozostaną w łonie Kościoła katolickiego tysiące, miliony obłudników, fałszywych katolików, farbowanych lisów, a przecież o nich przede wszystkim chodzi Kościołowi wojującemu i roszczącemu pretensję do wszechwładzy, do panowania nad całą ludzkością.
Przez moje wykreślenie ze spisu rzymskich katolików statystyka urzędowa nic nie ucierpi. Będzie to kropla w morzu.
Rozstając się publicznie z mymi rzekomymi współwyznawcami współobywatelami wszechświatowej monarchii papieskiej, nie żywię do nich żadnych nieprzyjaznych uczuć. Przeciwnie, żegnam ich z prawdziwą wdzięcznością za to, że mnie nie prześladowali i nie wymagali ode mnie obłudnych praktyk wyznaniowych.
Słyszałem, że w czasie mojej ostatniej choroby w niektórych kongregacjach modlono się za mnie. Jest to bardzo rozczulające i rozrzewniające. Dziękuję gorąco tym życzliwym dla mnie osobom. Tym bardziej jestem względem nich obowiązany do szczerości i do nieudawania katolika.
Zanadto szanuję ludzi prawdziwie wierzących, ażebym ich miał nadal oszukiwać. A o obłudników, umizgających się do kleru i flirtujących z „Panem Bogiem”, nie dbam.
Może jeszcze będę współpracował ze szczerze wierzącymi w obronie prawdy i sprawiedliwości. Gdyby jednak żądano ode mnie „pojednania się z Bogiem“, uważałbym to za objaw potwornej megalomanii. Byłoby śmieszne, gdyby np. wesz lub pluskwa chciały się pojednać z człowiekiem; a przecież odległość między człowiekiem a Bogiem, choćby nawet stworzonym na obraz i podobieństwo człowieka, jest nieskończenie większa, aniżeli odległość między wszą lub pluskwą a człowiekiem.
Gdyby po sześćdziesięciokilkuletniej nieobecności powróciła wiara, i ja wrócę do Kościoła. Niema jednak o to obawy. Jak powiedział jeszcze Göthe w „Aus meinem Leben Wahrheit und Dichtung“, powrót do istotnie utraconej wiary jest absolutną niemożliwością. Łysa głowa włosiem nie porasta. Chyba żebym dostał rozmiękczenia mózgu.
Jan Niecisław Baudouin de Courtenay, Mój stosunek do koscioła, Warszawa 1927, s. 57 – 61
.
Podania do władz.
.
1) Do Zarządu parafii rzymsko-katolickiej kościoła św. Krzyża w Warszawie.
Od przeszło sześćdziesięciu lat przestałem być katolikiem. Nie odprawiam żadnych modłów, nie uczęszczam na nabożeństwa, w ogóle nie uczestniczę w żadnych praktykach religijnych. Ostatni raz spowiadałem się w roku 1861.
Nie wierzę w żadne dogmaty, ani katolickie, ani żadne inne, łącznie z głoszonym przez „dyktatorów proletariatu“ dogmatem bezbożnictwa.
Nie mam żadnych tęsknot religijnych, nie potrzebuję żadnych pociech religijnych.
Wobec tego pozostawanie formalne w łonie Kościoła rzymsko-katolickiego było z mej strony obłudą i nikczemnością. Dłużej wytrzymać nie mogę. Urzędowe wystąpienie z Kościoła jest nakazem mego sumienia.
Aby przynajmniej pod koniec życia dać świadectwo prawdzie i choćby przez szacunek dla Kościoła, pojmowanego nie jako instytucja żandarmsko-policyjna, ale jako zrzeszenie ludzi prawdziwie wierzących i istotnie potrzebujących wskazówek od duszpasterzy, postanowiłem wystąpić z niego otwarcie i z całą odwagą.
Na podstawie art. 111 i 112 Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej proszę o wykreślenie mnie z listy parafian i w ogóle wyznawców Kościoła rzymsko-katolickiego.
Dr. Jan Baudouin de Courtenay,
profesor Uniwersytetu Warszawskiego.
Warszawa, 1 czerwca r. 1927. Ul. Smolna № 28 m. 6.
.
2) Do II. Ekspozytury Komisariatu Rządu na m. st. Warszawę (Oboźna 4).
Zwróciłem się do Zarządu parafii rzymsko-katolickiej św. Krzyża w Warszawie z następującym oświadczeniem:
(Tu powtarzam powyżej, str. 73, przytoczony tekst oświadczenia).
Na dowód wysłania przeze mnie tego oświadczenia i otrzymania go przez Zarząd parafii załączam zwrotne poświadczenie odbioru z 2 czerwca r. 1927.
Zawiadamiając o tym Ekspozyturę Komisariatu i załączając swój dotychczasowy dowód osobisty z 30 kwietnia r. 1922 pod № 6633/7710, proszę o wpisanie w rubryce „6. Wyznanie” zamiast „rz. katolickie” — pozawyznaniowy.
Załączam też:
1) wypis z ksiąg ludności domu № 26/28 przy ul. Smolnej,
2) odpis mojej metryki chrztu z 25 marca r. 1845,
3) odpis przysposobienia (adoptacji) mego ojca Aleksandra przez jego stryja, Kacpra Baudouin de Courtenay, z 5 lipca r. 1859.
Dr. Jan Baudouin de Courtenay,
profesor Uniwersytetu Warszawskiego.
Warszawa, 15 czerwca r. 1927. Ul. Smolna № 28 m. 6.
.