Artykuły

Moje sąsiedztwo z przyszłym agentem

Agent Tomasz Kaczmarek

.

Jan Stanisław Jeż

.

Kiedy jesienią 1983 roku wprowadzałem się do mieszkania w wieżowcu przy ulicy Oficerskiej we Wrocławiu, sąsiadami piętro niżej była rodzina kapitana Kaczmarka, według mojej ówczesnej wiedzy trenera ciężarowców w Wojskowym Klubie Śląsk „Śląsk Wrocław”. Sąsiedzi niezwykle spokojni, niewadzący nikomu, jednak moją uwagę zwrócił ich siedmioletni wówczas synek Tomek, wyjątkowo sympatyczny blondynek, króciutko ostrzyżony z lekko odstającymi uszami. A zwróciłem uwagę na niego dlatego, że jego grzeczność idealnie harmonizowała z żywiołowością, a nawet naturalną łobuziakowatością. Po prostu tego chłopca nie dało się nie lubić. Najczęściej spotykałem go przy podwórkowej piaskownicy, do której chodziłem z dwoma malutkimi synkami, przed którymi Tomek popisywał się swoimi resorakami. Potem przez wiele lat spotykałem go na klatce schodowej lub przed blokiem; zawsze miał na ramionach wielką torbę ze sprzętem pływackim i zawsze śpieszył się na trening. O ile dobrze pamiętam, czterokrotnie zdobywał wicemistrzostwo Polski juniorów w pływaniu, raz ustanowił rekord Polski juniorów i o mały włos nie został olimpijczykiem.

W 1995 roku, kiedy Tomek skończył sąsiadujące z nami VII Liceum Ogólnokształcące, przestałem go widywać i prawdę mówiąc, nie widziałem go do dzisiaj. Z czasem dowiedziałem się, że Tomek trafił do policji w ramach odbywania tak zwanej wojskowej służby zastępczej. A kiedy na sąsiadującym skrzyżowaniu ulicy Gajowickiej z Hallera w 1998 roku zdarzył się tragiczny wypadek samochodowy z ofiarą śmiertelną, słyszałem, że Tomek był jego współsprawcą.

Ale kiedy w naszym życiu publicznym w roku 2007 zrobiło się głośno o tak zwanej aferze gruntowej, a jednym z jej głównych negatywnych bohaterów był agent Centralnego Biura Antykorupcyjnego Tomasz Małecki, nigdy w życiu bym nie pomyślał, że to jest „nasz” Tomek. Co prawda w prasie pisywano, że jest to wrocławianin, że mieszkał w wieżowcu w pobliżu placu Powstańców Śląskich, a ponadto był absolwentem VII Liceum Ogólnokształcącego, to w żaden sposób nie kojarzył mi się z Tomaszem Kaczmarkiem, gdyż nadal miałem go w pamięci jako młodego, sympatycznego chłopca, a potem młodzieńca. I tak było do czasu, kiedy któregoś dnia w „Gazecie Wyborczej” relacjonującej tę aferę pojawił się zdjęcie agenta Tomka z okresu nauki licealnej. Nie miałem wówczas najmniejszej wątpliwości, że agent Tomek to mój dawny sympatyczny sąsiad, szczuplutki blondynek z lekko odstającymi uszami. Jego aktualny wizerunek, często pokazywany w środkach masowej komunikacji, w żaden sposób nie przystawał do fotografii sprzed lat, a jedynie tajemniczy uśmiech pozostawał ten sam. Po prostu przeżyłem szok!

I właśnie wtedy zacząłem zdawać sobie sprawę z tego, co pisowska machina propagandowa, prymitywna manufaktura hejtu i nienawiści, może zrobić z młodym, sympatycznym chłopakiem, obiecującym sportowcem. Jakich środków musiała użyć, by na początku zmanipulować, a potem zdemoralizować do szpiku kości tego młodego, chyba dobrego człowieka. Bo przecież nikt nie rodzi się łotrem i złoczyńcą, a tylko wizja bycia kimś bardzo ważnym, a przy tym bezkarnym, wsparta społeczną presją zdeformowanego otoczenia może tak wypaczyć osobowość młodego człowieka.

Blichtr, nieograniczony dostęp do środków finansowych, naiwna potrzeba szpanowania na salonach, powodzenie u kobiet oraz perspektywa bycia ważnym politykiem przeważyły to, co w każdym człowieku jest naturalnie dobre, humanitarne, po prostu ludzkie. I kiedy na ekranie telewizora widziałem go brylującego i szpanującego w sejmie, to zastanawiałem się, czy rzeczywiście jest tak krańcowo zepsutym człowiekiem. Po prostu w to nie wierzyłem, a mój stosunek do niego z konieczności był ambiwalentny. Jednak fakty potwierdzały moje obawy.

Ale kiedy chyba przed rokiem obejrzałem program telewizyjny, w którym Tomek ujawnił kulisy swojej agenturalnej działalności w Centralnym Biurze Antykorupcyjnym, w tle której stali jego ówcześni mocodawcy, czyli Mariusz Kamiński i Maciej Wąsik, a którzy swą presją zmanipulowali jego system wartości, a nawet zdeformowali jego osobowość, zacząłem nabierać wątpliwości dotyczących moich wcześniejszych ocen. A te wątpliwości spotęgowały się wtedy, kiedy przyznał się do popełnianych błędów i chyba je w pełni zrozumiał, kiedy publicznie przeprosił osoby skrzywdzone przez niego w przeszłości i wyraził gotowość zadośćuczynienia oraz zgłosił pełną gotowość współpracy z organami ścigania, by chociaż trochę rozjaśnić czarną kartę swojej przeszłości, to zrozumiałem, że jednak dużo człowieczeństwa w nim pozostało, że warto mu pomóc w pełnym powrocie do normalności. A moje przeświadczenie w pełni się ugruntowało po jego postawie zaprezentowanej w programie telewizyjnym TVN24 w sobotę 20 stycznia bieżącego roku.

* Inspiracją do napisania tego tekstu był artykuł Andrzeja Sikorskiego pt. „Wszystkie grzechy Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika” opublikowany w „Przeglądzie” nr 3 (1254) z 15-21.01.2024 roku oraz zamieszczony na stronie SDRP.

Jan Stanisław Jeż
Wiceprzewodniczący Zarządu SDRP Dolny Śląsk

Inne z sekcji 

Listek figowy i genitalia demokracji: Czy w Budapeszcie powstanie polski rząd

. Grzegorz Wojciechowski . Jeszcze mniej więcej dziesięć lat temu pan Prezes Tysiąclecia i Ojciec Narodu, zwykł mówić, że „zrobimy Budapeszt w Warszawie”. Wielu obywateli, którzy nie interesowali się tak dogłębnie polityką, nie bardzo wiedziało o co chodzi polskiemu despocie. Mijały lata i coraz bardziej stało się jasne co to znaczy. Chodziło bowiem o wejście […]

ATAK NA KAPITOL JAKO SYMPTOM CHOROBY

. Radosław S. Czarnecki .   . Ustępujący w 1996 r. Sekretarz Generalny ONZ, pod wpływem amerykańskiego weta (rządził w Białym Domu wówczas demokrata i liberał Bill Clinton ze swoją ekipą, Sekretarzem Stanu był Warren Christopher) Boutros Ghalli – powodem weta było nie dość pro-amerykańskie stanowisko tego egipskiego dyplomaty – stwierdził, iż minie trochę czasu, […]