
.
Grzegorz Wojciechowski
.
Po II wojnie światowej Polska znalazła się po wschodniej stronie żelaznej kurtyny, nie wszyscy to jednak byli w stanie zaakceptować, a pewna część społeczeństwa dążyła do zmiany swojego życiowego położenia. Wiedząc, że nie mogą zmienić w Polsce ustroju, dążyli do zmiany kraju, gdzie mogliby mieszkać i żyć tak jak chcieli. Nie było to jednak łatwe, bowiem przedostać się na drugą stronę żelaznej kurtyny praktycznie nie było można w sposób legalny. Trzeba więc było to robić w sposób niezgodny z prawem. Jako, że Polska na lądzie nie graniczyła z żadnym krajem z Zachodniej Europy, najbliżej Polakom było na duński Bronholm. Dostać się tam można było na dwa sposoby, albo drogą morską, albo powietrzną. W latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych XX wieku, najczęściej próbowano tego przy pomocy małych samolotów, albo też porywając większe pasażerskie, kursujące w Polsce w ruchu wewnętrznym. W latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych ten kierunek się zmienił i zaczęto porywać statki powietrzne do położonego zaledwie o sto kilometrów od polskiej granicy Berlina Zachodniego. Lotnisko na duńskiej wyspie było bowiem już za małe, aby mogło przyjmować średnie i duże samoloty pasażerskie.
W Berlinie znajdują się trzy duże lotniska, w Berlinie Zachodnim to Tegel i Tempelhof, zaś w Berlinie Wschodnim było to lotnisko w Schönefeld, i tam porywać samolotów nie należało.
Polacy szczególnie upodobali sobie lotnisko Tempelhof, o tej polskiej specjalności krążyło wówczas wiele dowcipów.
Bynajmniej jednak jednym z pierwszych uciekinierów tą drogą, nie byli obywatele polscy, ale pewna trzyosobowa rodzina z NRD, otóż 30 sierpnia 1978 roku wsiedli oni do samolotu Tu-134, który odbywał planowy lot z Gdańska do Warszawy i przy pomocy atrapy pistoletu sterroryzowali załogę, żądając zmiany kierunku lotu na Berlin Tempelhof. Pilot wykonał polecenie i samolot wylądował zamiast w Warszawie w Berlinie. Jak się okazało z tej okazji postanowiło skorzystać również sześciu polskich obywateli.
Szczególne natężenie porwań polskich samolotów pasażerskich miało miejsce w latach 1980-1982.
Pas startowy lotniska Tempelhof w Berlinie
Dnia 4 grudnia 1980 roku doszło do porwania samolotu lecącego z lotniska w Zielonej Górze – Babimoście do Warszawy. Porywaczem był Andrzej Perka, któremu odmówiono wydania paszportu. Zdesperowany postarał się o atrapę granatu F-1 i sterroryzował załogę, domagając się zmiany celu lotu na Tempelhof. Tak też się i stało, jednakże po wylądowaniu został aresztowany przez policje berlińską i postawiony przed sądem oskarżony o terroryzm w ruchu powietrznym. Sąd wymierzył mu karę czterech lat pozbawienia wolności.
Szczególnie interesującą ucieczką z epilogiem tym razem na lotnisku Tegel, była niezwykle śmiała akcja, której dopuścili się uczniowie jednej z katowickich szkół średnich. 18 września 1981 roku dwunastoosobowa grupa uczniów wsiadła do samolotu na katowickim lotnisku, młodzi ludzie, w wieku od 16 do 20 lat, byli uzbrojeni w żyletki i przy ich pomocy udało im się sterroryzować załogę. Uczniowie kazali pilotowi lądować na lotnisku Tegel, spotkało się to jednak z reakcją ze strony służb radzieckich i śmigłowiec Mi-8 zablokował podejście do lądowania polskiego samolotu, jednak pilotowi udało się obejść przeszkodę i wylądować na berlińskim lotnisku. Wydaje się, że załoga nie bardzo chciała uniknąć lądowania w Berlinie Zachodnim, dzięki czemu cała akcja zakończyła się szczęśliwie dla młodych porywaczy.
Jednym z lotnisk w Polsce, z którego najczęściej startowały samoloty, które nie lądowały w miejscu wyznaczonego celu, ale zamieniano je na lotnisko w Tempelhof, był Wrocław.
22 września 1981 roku, jeden z pracowników tygodnika „Solidarność” Jerzy Dygas, który w tej redakcji pracował na etacie gońca, tak mocno zapragnął wolności, że bynajmniej nie zamierzał czekać na resztę Polaków, lecz postanowił sam sobie ją załatwić na własną rękę. Po to, aby urzeczywistnić swoje marzenie, wniósł do samolotu na wrocławskim lotnisku granat i wytłumaczył załodze, że lepiej będzie dla niej i dla wszystkich pasażerów, gdy samolot zamiast w Warszawie wyląduje na lotnisku w Berlinie. Tak też się stało, samolot lądował na Tempelhof, a Dygasa aresztowano i skazano na pięć i pół roku więzienia. Niewątpliwie ten incydent bardzo kompromitował tygodnik „Solidarność” i pośrednio cały związek, bowiem atak z prawdziwym granatem, co przecież poświadczył zachodnioberliński sąd, dowodził, że w tej organizacji znajdować się może wielu przypadkowych ludzi. Fakt ten wykorzystywała później często propaganda PRL, w celu zdyskredytowania tej organizacji.
Stan wojenny, jaki został ogłoszony w Polsce w dniu 13 grudnia 1981 roku spowodował, że rygory jakimi zostało podporządkowane społeczeństwo, stały się przyczyną wielu kolejnych takich akcji.
Już dwa miesiące po wprowadzeniu stanu wojennego, pilot PLL Lot Czesław Kudłek odbywał lot samolotem AN-24 z Warszawy do Wrocławia. Już na Okęciu zabrał na pokład swoją rodzinę. Po osiągnięciu wysokości przelotowej poinformował wieżę kontrolną, że samolot został porwany, a znajdujących się pasażerów, że z powodu ćwiczeń wojskowych będą lądować na lotnisku w Goleniowie. Kiedy An-24 przekroczył granicę z za szyb pasażerowie i antyterroryści mogli zobaczyć myśliwce, które zaczęły kierować porwaną maszynę na lotnisko do Berlina Wschodniego. Kiedy samolot zaczął podchodzić do lądowania na Schönefeld, myśliwce odleciały, wówczas Kudłek poderwał maszynę i przekroczył granicę z Berlinem Zachodnim, lądując szczęśliwie na Tempelhof.
Bez wątpienia największą ucieczką samolotem z Polski była ta, która została przeprowadzona 20 kwietnia 1982 roku.
Jak codziennie z Wrocławia do Warszawy wyleciał samolot AM 24, tym razem jednak na jego pokładzie był komplet to jest, aż 54 osoby. Wśród pasażerów znajdowała się ochrona złożona z kilku milicjantów po cywilnemu. Gdy samolot osiągnął odpowiedni pułap lotu, okazało się, że na pokładzie znajduje się również ośmioosobowa grupa porywaczy, zażądali oni od pilota, aby zmienił kurs i obrał nowy na zachód na lotnisko Tempelhof. Wywiązała się bardzo brutalna walka, tym bardziej, że i inni pasażerowie zaczęli pomagać porywaczom. Milicjanci zostali rozbrojeni i unieruchomieni, a jeden z nich nawet dotkliwie pobity. Po wylądowaniu na lotnisku w Berlinie, okazało się, że z samolotu wysiadło aż 36 osób, były to bowiem rodziny porywaczy, a cała akcja była przygotowywana już od kilku miesięcy.
Do niezwykle spektakularnego aktu porwania samolotu z wrocławskiego lotniska doszło 22 listopada tego samego roku. Porwanie to było o tyle wyjątkowe, że samolot został uprowadzony prze jednego z członków grupy antyterrorystycznej, której zadaniem było chronić go przed porywaczami, był nim Piotr Winogrodzki.
Porywaczowi nie przeszkodziło, że na pokładzie było jeszcze dwóch jego kolegów antyterrorystów, jednak stosunkowo łatwo poradził sobie z nimi i zmusił pilota, aby ten obrał kurs na lotnisko Tempelhof. Kiedy samolot kołował już na płycie lotniska, Winogrodzki otworzył wyjście z samolotu i wyskoczył na pas startowy, jednak nieco się przeliczył, gdyż zapewne nie spodziewał się, że za nim wyskoczy jeszcze dwóch jego byłych kolegów. Pomiędzy polskimi antyterrorystami doszło do wymiany strzałów z broni krótkiej. Nie wiadomo jak by się zakończyła ta strzelanina, gdyby nie amerykański patrol, który przybył na miejsce w transporterze opancerzonym, a polscy antyterroryści uciekli i schowali się do samolotu.
Sprawa była niewątpliwie poważna i mogła zakończyć się bardzo nieprzyjemnymi reperkusjami politycznymi, bowiem Polacy użyli broni palnej na terytorium innego państwa.
17 września 1983 roku z lotniska Aeroklubu Ziemi Lubuskiej w Babimoście został porwany samolot An-2, pilotowany przez Jana Zytkę, który zabrał ze sobą całą swoją rodzinę i kilka innych osób. Pomimo akcji radzieckich śmigłowców samolot szczęśliwie wylądował na lotnisku Tempelhof.
Po tej serii porwań polskich samolotów, krążył w społeczeństwie popularny dowcip. Wsiadając do taksówki, gdy kierowca zapytał:
– Dokąd jedziemy?
Należało odpowiedzieć:
– Na Tempelhof, proszę.
.
Opowieści Grzegorza Wojciechowskiego: O sole mio! Historia hymnu Neapolu
Opowieści Grzegorza Wojciechowskiego: Marlena wracaj do domu!
Opowieści Grzegorza Wojciechowskiego: „Zakład” madame „Kitty” w służbie III Rzeszy