.
Grzegorz Wojciechowski
.
Kilka dni temu w Magdeburgu doszło do wielkiej tragedii podczas świątecznego jarmarku, jaki odbył się w tym mieście. Osiem lat temu taka sama tragedia miała miejsce w Berlinie.
Wypada wiec uczcić pamięć ofiar obu tych tragicznych wydarzeń i przypomnieć co stało się w Berlinie.
.
19 grudnia 2016 roku, na jednym z parkingów w pobliżu granicy polsko-niemieckiej odpoczywał polski kierowca ciągnika siodłowego pan Łukasz Urban. O tym co stało się dalej i w jakich okolicznościach polski kierowca został zabity nigdy nie udało się dokładnie ustalić. Wiemy natomiast, że kierowcę zabił młody islamista pochodzący z Tunezji Anis Amri i tyle, że stało się to kwadrans przed godziną 16:00. Morderca wyruszył ciężarówką w stronę niemieckiej stolicy, wjechał swobodnie do Berlina i udał się w kierunku Breitscheidplatz znajdującego się w dzielnicy Charlottenburg, gdzie właśnie odbywał się popularny jarmark bożonarodzeniowy. Tłumy berlińczyków spacerowały i robiły świąteczne zakupy. Anis Amri okrążył plac, jakby sprawdzając czy nie natrafi na jakąś nieprzewidzianą przeszkodę, kiedy upewnił się, że wszystko jest w porządku, zatrzymał się na moment, zrobił sobie selfie na tle kabiny ciężarówki i wysłał je znajomym z Berlina i Zagłębia Ruhry wraz z krótką informacją:
Moi bracia, wszystko będzie w porządku, jak Bóg pozwoli. Jestem teraz w samochodzie, módlcie się za mnie moi bracia, módlcie się za mnie. Taką wersję tej wiadomości podała później berlińska prasa.
Około godziny 20:00 ciężarówka z naczepą wjechała z ulicy Hardenbergstraße w wejście na jarmark. Rozpędzony samochód uderzył w kilka straganów i kierował się w miejsce gdzie było najwięcej ludzi, jednak po przejechaniu 70-80 metrów pojazd zatrzymał się nagle przy Budapester Straße. Jak się okazało, w momencie, gdy uderzył w pierwszy stragan włączył się automatycznie system hamowania awaryjnego, niewątpliwie uratowało to życie wielu innym gościom jarmarku.
Ten fakt był początkowo mylnie interpretowany, iż siedzący obok kierowcy człowiek, wyrwał kierownicę terroryście i skręcił nią, dlatego ciężarówka się zatrzymała, nie była to prawda, bowiem kierowca już nie żył.
Po zatrzymaniu się pojazdu Amrii wyskoczył z szoferki i zaczął uciekać z placu, zauważył to jeden ze świadków i pobiegł za nim, ale po pewnym czasie Tunezyjczyk zginął mu z oczu. Uciekinier biegł w kierunku pomnika zwycięstwa i to właśnie miejsce wskazał świadek policjantom, którzy w jego pobliżu zatrzymali Pakistańczyka, który odpowiadał opisowi świadka. Niewątpliwie policja niemiecka popełniła błąd uznając bez dowodów, że zatrzymana osoba na pewno jest sprawcą zamachu. Właśnie z tego powodu nie przeprowadzono rewizji we wszystkich znanych miejscach pobytu osób podejrzanych o kontakty z Państwem Islamskim. Dało to Amri’emu dużo czasu, mógł bez przeszkód dotrzeć środkami komunikacji miejskiej do swojego miejsca zamieszkania przy Freienwalder Straeße, następnie zmienić ubranie, spakować swój plecak i nie niepokojony przez nikogo opuścić lokal, a następnie Berlin, skąd udał się do Holandii, aby następnie przez Francję dotrzeć do Włoch.
Po wielu godzinach, tracąc wiele cennego czasu niemieckie służby wykluczyły wreszcie udział w zamachu Pakistańczyka.
Tego samego dnia jedna z grup bojowych Państwa Islamskiego przyznała się do przeprowadzenia tego ataku, z kolei dzień później kanał informacyjny Państwa Islamskiego – „Amaq”, ogłosił, że zabójca był żołnierzem IS, jednakże te informacje nie zawierały żadnych szczegółów na temat zamachowca więc nie mogły być traktowane jako pewne.
Dopiero na drugi dzień po zamachu władze śledcze zażądały zapisów video z miejsca zdarzenia w celu dokładnej analizy jego przebiegu. Znaleziono też portfel z dokumentami i odciski palców. Dopiero dwa dni po zdarzeniu czyli 21 grudnia wieczorem ustalono, że to Anis Amari jest zamachowcem i wyznaczono nagrodę w wysokości do 100 000 euro za informacje, które mogłyby przyczynić się do jego aresztowania.
23 grudnia, wspomniany już kanał „Amaq”, opublikował film, na którym Anis Amari stojąc na Moście Kilońskim w Berlinie przysięgał wierność przywódcy Państwa Islamskiego Abu Bakrowi al-Baghdadi’emu.
W nocy, około godziny 3:00 23 grudnia w dzielnicy San Sesto w Mediolanie patrol policji zauważył samotnego mężczyznę, podszedł do niego, aby go wylegitymować, ten jednak wyciągnął pistolet i strzelił do jednego z patrolowych, w tym momencie drugi z policjantów oddał strzał w kierunku napastnika zabijając go na miejscu.
Po dokładnym sprawdzeniu tożsamości okazało się, że zabitym jest Tunezyjczyk Anis Amari.
W zamachu z 19 grudnia 2016 roku w Berlinie zginęło 12 osób w tym 8 obywateli Niemiec, oraz po jednej osobie z Czech, Izraela, Włoch i oczywiście polski kierowca Łukasz Urban. Rannych lżej lub ciężko zostało 55 osób.
Po tym tragicznym zdarzeniu okazało się, że niemieckie służby takie jak BND ( Bundesnachrichtendienst ) i Federalny Urząd Policji Kryminalnej ( BKA – Bundeskriminalamt) już 19 września i 11 października były ostrzegane przez marokańskie służby specjalne przed sprawcą tego zamachu. Twierdziły one, że Anis Amri miał kontakty z Państwem Islamskim i był gotowy do przeprowadzenia ataku terrorystycznego. 23 grudnia ambasada marokańska w Berlinie potwierdziła, że dwukrotnie ostrzegano służby niemieckie w sprawie Amri’ego. Podobne ostrzeżenia, również zignorowane, Marokańczycy przesłali służbom francuskim przed innym krwawym zamachem, który miał miejsce w Nicei 14 lipca.
Jak później wykazało szczegółowe śledztwo, zamach jaki został dokonany w dniu 19 grudnia był niejako akcją zastępczą. Amri wespół z dwoma innymi terrorystami przygotowywał całkiem inną akcję, miała ona polegać na podłożeniu bomby w berlińskim centrum handlowym „Gesundbrunnen”, jego wspólnikami w przestępstwie mieli być: pochodzący z Francji Clement B. oraz obywatel Rosji pochodzenia dagestańskiego Magomied Ali C.
Cała trójka uczęszczała do meczetu Fussilet znajdującego się w berlińskiej dzielnicy Moabit. Miejsce to miało szczególnie złą sławę, bowiem zbierali się tam zagorzali zwolennicy dżihadu nie tylko z Berlina i innych miast niemieckich, ale również i z innych krajów Europy. To tam planowano różne akcje oraz organizowano środki finansowe na ich realizacje, w meczecie tym prowadzono również werbunek do armii Państwa Islamskiego.
To właśnie tam cała trójka terrorystów planowała zamach na centrum handlowe, miesiącami gromadzono ładunki wybuchowe, które miały tam zostać zdetonowane, materiałem tym był trimetryczny nadtlenek acetonu, zwany powszechnie przez terrorystów „matką szatana”. Cała trójka planowała jednoczesny zamach samobójczy detonując trzy ładunki wybuchowe w centrum w godzinach największego ruchu. Do tej tragedii nie doszło tylko dzięki przypadkowi otóż w październiku 2016 roku, czyli na dwa miesiące przed zamachem na jarmarku, do mieszkania Dagestańczyka zapukała policja, była to zwykła akcja prewencyjna, mająca charakter wywiadowczy. W tym czasie w mieszkaniu przebywał i drugi potencjalny zamachowiec Clement B.
To właśnie ta wizyta zmusiła spiskowców do zmiany planów, zdecydowano się przeprowadzić zamach, który pod względem logistycznym byłby łatwiejszy do wykonania.
To jednak nie ci dwaj islamiści byli wspólnikami w ataku z 19 grudnia, Amari współpracował z innym Tunezyjczykiem, Benem Ammarem. Jak wykazały materiały z monitoringu, to właśnie on był obecny na jarmarku w dniu zamachu. Jedno z ujęć wykazało, że uderzył jednego ze świadków zdarzenia, żeby zrobić drogę dla ucieczki terroryście, robił też zdjęcia z tego tragicznego zdarzenia. Ben Ammar został później deportowany do Tunezji.
Do tego tragicznego zdarzenia mogłoby w ogóle nie dojść, gdyby nie wiele zaniedbań ze strony niemieckich służ specjalnych, tak wykazało późniejsze śledztwo.
W Berlinie w miejscu tragedii wzniesiono pomnik upamiętniający jej ofiary.
Spodobał Ci się ten artykuł? Masz konto na FB, daj link do tego tekstu, podziel się nim ze swoimi znajomymi.
Dziękujemy.
.
.
Berlinerschloss – dawnych Prus chwała. Historia na nowo odczytana
Opowieści Grzegorza Wojciechowskiego: Knut z berlińskiego ZOO
Dworce świata. Hauptbanhof we Frankfurcie nad Menem. 125 lat pod parę – wspominki jubileuszowe
Opowieści Grzegorza Wojciechowskiego: Marlena wracaj do domu!