.
Janusz Potężny
.
Niedawno pożegnaliśmy naszego kolegę red. Czarka Żyromskiego, był on prawdziwym żywym archiwum wrocławskiej prasy. Z wielkim pietyzmem gromadził wiele wartościowych materiałów o dziejach wrocławskiej kultury, a także o Kresach Wschodnich z których pochodził.
Dzięki uprzejmości prezesa Stowarzyszenia Dziennikarzy Rzeczpospolitej Polskiej Oddziału Dolny Śląsk red. Ryszarda Mulka, prezentujemy zebrane przez Czarka wspomnienia działaczy studenckich związanych przez wiele lat z magicznym miejscem jakim był klub studencki „Pałacyk”, mieszczący się we Wrocławiu przy ulicy Kościuszki w dawnym pałacu Schaffgotschów.
.
Red. Cezary Żyromski
.
Teatry studenckie to legenda Wrocławia, ba, to zjawisko magiczne, wciąż nieopisane. A i w naszej Encyklopedii poświęcono temu hasłu zaledwie kilka zdań. No cóż, Wrocław, niczym wyrodna matka, nie zawsze przytulał własne dzieci.
Nigdzie w Polsce nie doszło do takiej eksplozji artystycznej wskutek zatrucia teatralnym bakcylem. Zazdrościł nam tego dostojnie zmurszały Krakówek, zawsze lojalna wobec partii Łódź i rozpromieniona władzą Warszawa. W stolicy, hojnie dotowanych klubach – Stodoła, Riviera-Remont, Hybrydy – działała tylko jedna grupa nieformalna, Akademia Ruchu. Pomijam STS, był to raczej teatr zawodowy. Natomiast we Wrocławiu, w samym Pałacyku, takich zespołów bywało jednocześnie co najmniej sześć, siedem. O niektórych chciałbym wspomnieć przy okazji jubileuszu tej starej budy, która niejednemu zamąciła w głowie, na dobre i na złe. Nie sposób pisać o wszystkich teatrach, zabrakłoby papieru i pamięć dziurawa. Nie zamierzam też analizować, oceniać czy różnicować, jako że sam tkwiłem w tym stadzie, a to tak, jakby ptaka przepytywać z ornitologii.
To pewne, że ci tam, w Pałacyku, którzy „odmieniali” świat, byli zgrają szaleńców. Stanley Ścierski mawiał, że szaleniec to taki nieszczęśliwy facet, który pragnie wyskoczyć oknem, a siedzi na bruku. Litwiniec o wrocławskich teatrach studenckich mawiał, że to „biologiczny taszyzm”. Zresztą od Litwińca się zaczęło, od piwnicy Pod Edulem. Najpierw trza było wypędzić z niej prawowitych mieszkańców, szczury i pająki, potem rozjaśnić ściany, które z czasem pokryły autografy Polańskiego, Kobieli, Waldorffa… Z piwnicznej nory wzbijał się ku niebu, płosząc gołębie i gwiazdy, kalamburowy hymn „O, Edulu, tyś prymusem gębą całą! Ty się karmisz spirytusem, a my chałą!”
Z Pałacyku Kalambur wyruszył na podbój Europy. Niedługo po nim wyruszył Gest, studencki teatr pantomimy. Gołębiowski, Leparski, Stankiewicz i kilka pokoleń artystów! Nigdy nie zapomnę „Psów” Ghelderode’a. Gest był nawet popularniejszy od Tomaszewskiego, którego częściej oglądały zachodnie stolice niż Wrocław. Z „geściarzami” można było się nieźle ubawić, bo gdy popili w miarę, wymyślali na poczekaniu mimiczne etiudy między stolikami, wiara pękała ze śmiechu. A jeszcze między nimi był Teatr Ostatniej Sceny z Januszem Michalewiczem i Romualdem Szejdem.
Opuszczoną przez Kalambur piwnicę, późniejszą Arkę, ogrzewaną winem, przejął Olek Gierczak ze swoim Karłem. Wspomagał go Staszek Lose, prekursor wrocławskich happeningów w stylu „światło-dźwięk” i inni. Był to teatr iście „kaskaderski”, dosłownie i w przenośni. Tak było w „węźle grzewczym”, w Arce, podczas gdy na ostatnim piętrze, hen pod strychem, inny szaleniec, Tadek Drozd, rozsnuwał pajęczynę „Łagodnej” Dostojewskiego z Teatrem Miejscowym. Tadeusz miał w sobie niezłomnego ducha, który go wciąż pchał, na przekór otaczającej miernocie, w objęcia Melpomeny, on bez teatru nie mógł żyć…
Drozd mistycyzował, Piotr Szczeniowski estetyzował. Jego Teatr Deszczu był jedną cudowną metaforą – czuło się powiew wiatru, srebrzystość rosy, szum ulewy. Piotr był wiecznym marzycielem, jak my wszyscy. „Małego księcia”, którego zrealizował z dziećmi, uważam za majstersztyk. Z kolei Gwalbert Misiek – deflorował. Na jakimś spotkaniu Misiek powiedział, że swoim Teatrem Instrumentalnym „Freedom”… defloruje. Ktoś spytał: co lub kogo? A on, że wszystko. Kiedyś dyrektor Rudzka zapobiegła defloracji fortepianu. Ale Misiek miał licznych fanów, sprzyjał mu także nieodżałowany Tadeusz Burzyński, szczery pasjonat teatralnych wybryków młodych. Hej, a trzeba było widzieć Miśka i jego ludzi w pochodzie pierwszomajowym, przebranych w mnisie habity!
Był jeszcze Piotr Bielawski ze swoją VII Grupą Profesora Sztajmeca. Był renomowany TSU Nawias, który wprawdzie rezydował w Szklanym Domu, ale oni – Kraczek, Kucharski, Orlicz… – przyłazili na Kościuszki „podyskutować”. I ja także, gdy zakładałem Misterium, pierwsze spotkania organizowałem w Pałacyku, by potem wynieść się pomiędzy latarnie gazowe Ostrowa Tumskiego.
W Warszawie do dzisiaj istnieje, posiwiała i zgrzybiała, Akademia Ruchu. We Wrocławiu nie ma już nic. Magia! „Trzymasz coś w ręku, a to nagle znika”, jak pisał Singer. Ale dlaczego? „Zostanie po nas złom żelazny i głuchy, drwiący śmiech pokoleń”, cytowali za Borowskim w „Akropolis” aktorzy Laboratorium. I tyle zostało.
.