.
Stanisław Mendelson
.
Na jednym z kongresów socjalno-demokratycznych w Niemczech przedstawiciel umiarkowanej frakcji wyraził przekonanie, iż ludność robotnicza Paryża w marcu 1871 r. bez potrzeby „wyszła na ulicę”, zamiast spokojnie iść do domów na drzemkę. Zasadniczy błąd w podobnym rozumowaniu jest ten, że ludność paryska w rzeczywistości została zbudzoną ze snu przez prowokacje Thiersa, została wyrwaną i wykolejoną ze swego usposobienia pokojowego. Wykazaliśmy faktami, że o ruchu rewolucyjnym nikt nie marzył, że ruchu takiego nikt nie przygotowywał i że ruchu takiego nikt nie chciał. Przednie szeregi demokracji robotniczej i grup rewolucyjnych myślały raczej z niepokojem pewnym o losach republiki, zżymały się na reakcyjność prowincji, ale nie miały zamiaru zaostrzyć stosunku swego do Zgromadzenia Narodowego.
Rewolucjoniści zresztą nie czuli się na siłach do wystąpienia bardziej stanowczego. Socjaliści z Międzynarodówki zajęci byli skupieniem swych sił, a blankiści stracili wodza, byli rozproszeni i raczej skłonniejsi do solidarnego z mieszczańską demokracją paryską wystąpienia. Innymi słowy dzień osiemnastego marca był niespodzianką dla wszystkich stronnictw: zarówno dla rządu, jak i dla rewolucjonistów.
Trudno mieć za złe ludności paryskiej, że sen miała czujny, że dbała o swe prawa, o swą broń milicji obywatelskiej, o swą dumę mieszkańców grodu na wskroś republikańskiego. Trudno, powtarzamy, mieć za złe ludności, iż nieuprzedzona, nieprzygotowana wybiegła bronić armat, na które Thiers rzucił się tak zdradziecko, tak znienacka, w nocy, jak gdyby szedł na wyprawę tajną, na rabunek, a nie na otwarty, uczciwy i niezbędny dla porządku publicznego czyn administracyjny. Odpór dany Thiersowi, obrona armat, musi być zatem uważany za czyn wysoce obywatelski; bez względu na przekonania polityczne trzeba przyznać ludności Montmartre, a i Paryża w ogóle, za zasługę, że odparła atak Thiersa na armaty gwardii narodowej.
Wprawdzie dnia 18 marca nastąpiło także rozstrzelanie generała Lecomte’a i już zupełnie niewinnego generała Thomasa. Wiemy wszakże, że Lecomte padł ofiarą własnych żołnierzy, że rewolucjoniści oficerowie usiłowali wszelkimi siłami przeszkodzić mordowi tych dwóch jeńców i zarazem ofiar manewrów Thiersa. Wzburzona ludność stolicy wzięła z tchórzostwem połączony podstęp Thiersa za zamach stanu przeciw republice. Nie ulega też wątpliwości żadnej, że manewr cały był naruszeniem elementarnych zasad moralności politycznej. Nie trzeba zatem podkreślać zbytnio nieszczęśliwego dramatu na ulicy des Rosiers nr 6. Rozprawy sądowe przed trybunałem wojennym wykazały, jak dalece zajście to było faktem izolowanym, skutkiem chwilowego rozdrażnienia niewielkiej garści ludzi, wracającej z walki tak niecnie, podstępnie i niegodnie wywołanej. Moralnym sprawcą dramatu tego był Thiers i na nim najwięcej ciąży odpowiedzialność za krew przelaną na ulicy des Rosiers.
.
Autor artykułu Stanisław Mendelson ( 1857 – 1913 )
.
Nie można nawet usprawiedliwiać postępku Thiersa tym, że wolał on narazić godność rządu prawowitego, niż ryzykować walkę uliczną i wojnę bratobójczą między wojskiem a ludem. Wiemy, że Thiers później przez cały czas chciał walki i „oczyszczenia” Paryża. Już 18 marca marzył on o roli Windischgraetza i opuścił stolicę, tym samym nadając epizodowi, który można by było nazwać odporem zwycięskim, charakter rewolucji zwycięskiej.
Z chwilą, gdy Thiers opuścił Paryż, sytuacja stała się stanowczo rewolucyjną. Szło tylko o to, kto zajmie opróżnioną ławę rządową w Paryżu. I demokracja mieszczańska nie miała dosyć inicjatywy, więc Komitet Centralny gwardii narodowej stał się panem stolicy.
Ale KC nie był w rzeczywistości przedstawicielem wierzeń politycznych stolicy. KC stanął na czele ruchu, bo Thiers zaatakował byt i bezpieczeństwo gwardii narodowej. W manewrze Thiersa, w jego podstępnym na wzgórze Montmartre’u ataku, ludność Paryża widziała nie tylko chęć rozbrojenia gwardii narodowej; dalszym ciągiem ubezwładnienia Paryża miało być według przekonań gwardii obalenie republiki. Demokracja mieszczańska mogła zatem podporządkować sobie KC, gdyby chciała i miała siły po temu, by ruchem pokierować i wystąpić w roli oskarżyciela przeciwko rządowi i reakcji Zgromadzenia Narodowego.
Demokracja mieszczańska była atoli rozdwojoną: z jednej strony demokracja w Zgromadzeniu, nie znając kraju, jego usposobienia, nie zdając sobie wcale sprawy z żądań i dążności Paryża, wrogo nawet usposobiona do autonomii stolicy, myślała tylko, jak uniknąć starcia z reakcją, starcia, którego się obawiała. Z drugiej strony mieszczaństwo paryskie, solidarne z „komunalizmem” grup rewolucyjnych, zostało bez przywództwa i było tylko paraliżowane w swej działalności przez swych wodzów, zasiadających w Zgromadzeniu Narodowym.
Pozostało zatem grupom rewolucyjnym zjednoczyć wszystkie siły republikańskie, by wyzyskać zwycięstwo, posunąć naprzód sprawę swobód politycznych i reform społecznych. Ale grupy te, nieprzygotowane, nie mając władzy w swym ręku, nie umiały przed 26 marca wyjść z roli bezsilnych agitatorów. Przez przeciąg ośmiu dni stały one bezsilne zarówno wobec demokracji mieszczańskiej, jak i wobec KC, który zadaniu swemu nie dorósł.
Zadanie to co prawda nie było łatwym, bo KC nie chciał wziąć na siebie odpowiedzialności dokonania narodowej rewolucji politycznej, tj. zmienić rządu centralnego i rozwiązać Zgromadzenia Narodowego, ani też nie miał dosyć odwagi cywilnej, by pertraktować z rządem centralnym, który o chęć dokonania zamachu stanu oskarżonym został. Z chwilą zatem, gdy KC nie chciał stać się rządem rewolucyjnym i zastąpić władz wersalskich dla całego kraju, nie pozostawało mu nic innego, jak złączyć się z mieszczańską demokracją paryską i za pomocą tej ostatniej rozpocząć układy z rządem centralnym. Że KC w duszy tylko o polityce kompromisowej myślał, mamy najlepszy dowód w fakcie, iż przez osiem dni pozostał bezczynnym jako siła atakująca i że w przeciągu tych ośmiu dni niczego innego nie podejmował, jak tylko układy z merami i deputowanymi Paryża, na których patrzył jako na pośredników między sobą a Wersalem.
Tylko że w prowadzeniu tych układów KC był bez planu, nieszczerym i dwulicowym. Był to największy błąd, jaki KC popełnił: błąd ten był źródłem wszystkich innych pomyłek. Ci deputowani, ci merowie, do których KC powinien był się odnieść, jako do przedstawicieli grup społeczno-politycznych stolicy i Francji całej, przedstawiali się w jego oczach tylko jako siły indywidualne. Z nimi wiódł on raczej walkę o wpływy, walkę o łachmany władzy. W rezultacie zatem KC, który trzymał się biernie wobec Wersalu, prowadził zapasy z demokracją mieszczańską w murach stolicy. I na tych zapasach stracił on osiem dni, a raczej dziesięć dni, gdyż dopiero 28 marca zgromadzili się po raz pierwszy radni miasta, którzy ogłosili się Komuną Paryża.
Wybory zawiodły nadzieje członków KC; w radzie byli oni nieznaczną mniejszością. I porażkę tę, doznaną w murach Paryża, KC chciał powetować zmianą frontu względem nieprzyjaciela za murami stolicy. W przeciągu tych 10 dni, w czasie których prowadził układy, rywalizował z demokratami mieszczańskimi i przygotowywał wybory, KC tak daleki był od myśli o grożącej walce, o możliwej walce, że pod względem militarnym nie poczynił on żadnych przygotowań, nie zorganizował nawet tej siły wojskowej, której był przedstawicielem i opiekunem. Dopiero po ukonstytuowaniu się Komuny, w której tak nieznaczne zajął miejsce, KC za pośrednictwem generałów Komuny inauguruje taktykę podboju rewolucyjnego i urządza nieszczęsną wyprawę z dnia 3 kwietnia.
Było to już wszakże za późno chcieć zdobywać Wersal. Za późno nie tylko dlatego, że Thiers zgromadził był siły, którym niezorganizowane należycie bataliony gwardii nie mogły sprostać, ale także i dlatego, że Komuna podboju nie chciała, że ruch przyjął charakter zupełnie nowy, oryginalny, różny od tych tradycji, wspomnień i haseł, które członkowie KC znali piąte przez dziesiąte.
„Komunalizm” jako program i granice ruchu został przyjęty zarówno przez większość, jak i przez tak zwaną mniejszość Komuny. Zaznaczmy to tu zaraz, że pod komunalizmem w tym miejscu pojmować chcemy nie owe „zupełne zniesienie państwa.”, jak się Marks wyraża, ale tendencje autonomii miejscowej, szeroko zakreślony program samorządu miejscowego, opartego na zasadach demokratycznych i otwierającego drzwi na oścież reformie społecznej. Wrócimy jeszcze do określenia Marksa, a tymczasem przejdźmy do wyłuszczania przyczyn, dla których jakobini i blankiści przyjęli komunalizm.
Przede wszystkim blankiści jasno określonych poglądów prawno-państwowych nie mieli; im szło o akcję rewolucyjną przede wszystkim. Ruch miał miejsce i rząd rewolucyjny został utworzony: blankiści zatem musieli się poddać temu, co ruchowi jako sztandar służyło. Zresztą blankiści nie dbali wcale o „państwo”; centraliści w szeregach walczących i w karności szeregów walczących, centraliści względem siebie i ruchu rewolucyjnego podczas akcji rewolucyjnej, blankiści nie byli nigdy centralistami dla kraju. Szeregi blankistów być może powtarzały nieraz bezwiednie konieczność utrzymania „jednej i niepodzielnej” Francji, ale powtarzali frazes ten głównie dlatego, że najbliżsi ich przyjaciele, jakobini z czasów monarchii lipcowej, uważali hasło to za dźwignię rewolucyjności.
Wreszcie był jeszcze jeden powód, dla którego zarówno blankiści, jak i jakobini musieli przyjąć komunalizm jako program ruchu. Zbyt świeżymi w pamięci były porażki z 31 października i 22 stycznia, zbyt świeżymi były rezultaty wyborów z dnia 8 lutego. Otóż wszystkie te trzy fakty wykazywały jasno, że ludność Paryża gotową jest przywołać rewolucjonistów do narady, gotową jest poprzeć ich w kontrolowaniu rządu centralnego, ale nie jest przygotowaną do tego, by ster spraw krajowych oddać im w ręce. Otóż ta sama ludność wobec zdradzieckiego manewru Thiersa, odpartego tak zwycięsko, żądała gwarancji dla siebie, dla swojej swobody, dla swobód Paryża republikańskiego, a tym samym i dla republiki. Jak 31 października 1870 roku, tak i teraz ludność określiła sama granice dla swego zaufania do grup rewolucyjnych: innymi słowy dnia 18 marca 1871 zarysowały się z natury rzeczy granice dla samej rewolucji.
Mniejszość zaś Komuny przyjęła komunalizm, gdyż żądała decentralizacji, gdyż w swej świadomości politycznej uległa naukom Proudhona, wreszcie i dlatego, że nie miała bynajmniej zamiaru dokonać rewolucji politycznej i przeprowadzić zmiany rządu. Ruchem politycznym nazywała ona każdy ruch dążący do zmian w rządzie centralnym; wszystkie inne ruchy nie były dla niej „polityką”, a tylko częściowymi nakazami objawienia wyzwalającego, które rzekomo posiadała w monopolu. Widzimy po części ten sam nastrój u socjalistów, późniejszych anarchistów itd.
I dlatego Komuna z początku wyrzeka się wojny domowej; chciałaby nawet jej uniknąć. „Zaatakowali” nas – woła Komuna 2 kwietnia; zaatakowali, znaczy „oni” rozpoczynają walkę, oni chcą Paryż zgnębić, oni wracają do taktyki z dnia 18 marca 1871 roku.
Pierwsze dekrety Komuny zdają się wprawdzie zdradzać usiłowanie utworzenia nowego rządu centralnego; Komuna zaczyna od oddzielenia kościoła od państwa, od zniesienia konskrypcji itd. Dekrety te nie mają wielkiego znaczenia dla Paryża rewolucyjnego z 1871 roku. Kwestia kościoła nie grała żadnej roli, a co się tyczy konskrypcji, Paryż miał gwardię narodową, a po porażkach armii cesarskiej wszyscy żądali reformy sił zbrojnych. Dekrety zatem zaznaczone wyżej były raczej manifestacją, aniżeli czynem prawodawczym, tym bardziej tylko manifestacją, że Paryż sam kwestii kościoła i armii nie mógł rozwiązać. Byłoby przecenieniem tej manifestacji, gdybyśmy chcieli wnioskować z niej plan usunięcia Zgromadzenia Narodowego i rządów Thiersa.
Paryż żądał tylko autonomii; Komuna bez wątpienia zadowoliłaby się ustępstwami samorządu miejscowego. Czego wszakże Komuna nie potrafiła zrobić, to sformułować swych żądań. Przede wszystkim tak zwany manifest Komuny zjawia się dopiero w kilka tygodni po ukonstytuowaniu się Komuny. I czego chce ten manifest?
Marks w adresie Międzynarodówki z powodu Komuny, w adresie, który jest jego pióra, widzi w programie Komuny konieczny postulat socjalizmu naukowego, a mianowicie „zniesienie państwa”, zniesienie jego zupełne. Pogląd ten zresztą później i Engels zaznacza w swej pracy, skierowanej przeciw Dühringowi. Czym państwo będzie zastąpione? Po zaprowadzeniu ustroju komunalnego w Paryżu i w głównych miastach stary rząd „centralistyczny musiałby w prowincjach ustąpić miejsca swobodnemu rządowi producentów”. Engels uzupełnia tę zresztą niejasno wypowiedzianą myśl w ten sposób, że Komuna dążyła do zniesienia państwa, które jest uciskiem „zarówno w monarchii dziedzicznej, jak i w republice demokratycznej”. Komuna, dodaje Engels, chciała zatem zastąpić państwo „organizacją demokratyczną”, a dopięła celu tego, według Engelsa, przez wprowadzenie systemu wyborczego do wszystkich urzędów i przez uchwałę, która sumę 6000 franków za najwyższe wynagrodzenie w służbie państwowej przyznała.
Zanim przejdziemy do ogólnych uwag, sprostujemy fakty. Wiemy, że Komuna bynajmniej nie poddała wszystkich urzędów administracyjnych wyborom: nie tylko technicznego wykształcenia wymagające posady obsadziła ona bez radzenia się wyborców, ale nawet posadę „prokuratora Komuny” oddała samowolnie, innymi słowy mianowała hierarchicznie. Co się tyczy skromności sumy, naznaczonej jako maksimum dla pensji rządowych, to powtórzymy, cośmy już gdzie indziej powiedzieli. Znaczenie tej uchwały jest podrzędne; tylko jako ogniwo w łańcuchu innych urządzeń demokratycznych mogła uchwała ta przyczyniać się w pewnej mierze do demokratyzowania kraju.
Ale co znaczy owa „organizacja demokratyczna”, która ma zastąpić „państwo”, to jest ucisk, przejawiający się „zarówno w monarchii, jak i w republice demokratycznej”? Innej odpowiedzi nie masz prócz tej, że „producenci”, tj. wytwórcy, tj. robotnicy będą rządzili sami. Ale co to jest rząd robotniczy jako rząd producentów, wytwórców? Czyż ma to oznaczać, że unika się w ten sposób formacji tzw. klasy polityków, to jest ludzi z rzemiosła zajmujących się polityką? W samej rzeczy, sądząc z kilku słów, a raczej z frazesu urwanego, który Marks wprowadza, cytując korupcję polityczną w Ameryce – sądząc, powtarzamy z takiego okolicznościowego frazesu, można odpowiedzieć twierdząco na powyżej postawione zapytanie.
Nie mówiąc już o tym, że korupcja polityczna nie dowodzi jeszcze potrzeby zniesienia państwa, a tym bardziej „republiki demokratycznej”, nie widzimy jeszcze, dlaczego „robotnicy” u władzy nie mają podlegać korupcji, dlaczego z nich nie może się uformować grupa uprawiająca politykę z rzemiosła. W ogóle zaznaczymy, że frazes o „politykach z rzemiosła” za mało i za wiele mówi: za mało, bo przyczyn korupcji nie tłumaczy; za wiele, bo w naszym współczesnym życiu społecznym zjawia się nieodzowna potrzeba „polityków z rzemiosła”. Finanse nie tylko państwowe, ale i ciał samorządu, cały zarząd skomplikowany, sprawy kolonialne, kwestie dróg żelaznych, kwestie municypalizacji i upaństwowienia, wymagają dziś technicznie i specjalnie przygotowanych ludzi, wymagają „polityków z rzemiosła”. Im więcej będzie takich fachowych polityków, tym mniejszą okaże się anarchia parlamentarna. Rzeczą zaś obywateli jest mieć zorganizowaną kontrolę za obrębem ciała prawodawczego: związki wyborców, izby syndykalne, kluby polityczne, oto są ciała, które mogą kontrolować „polityków z rzemiosła”. Ale chcieć ich zastąpić Arystydesami, Cincinatami i Katonami bez znajomości maszynerii życia społecznego znaczy narażać cnotę obywatelską na to, że staje się nieświadomym narzędziem w rękach kilku wyzyskiwaczy urządzeń politycznych kraju. Dzisiejsza korupcja parlamentarna wykazuje nie spisek prawodawców, ale bezwiedne poddawanie się większości parlamentarnej kilku awanturnikom, właśnie dlatego mającym przewagę i posłuch, że są fachowo wykształceni, że są jedynymi „politykami z rzemiosła”. Przewaga arystokracji w urządzeniach parlamentarnych Anglii była spowodowaną tym, że arystokracja posiadała „polityków z rzemiosła”, którymi zaopatrywała zarówno stronnictwo zachowawcze, jak i stronnictwo liberalne. A i czas porzucić już te tajemnicze, a jednak puste słowa o politykach z rzemiosła! Przypomina to nam narzekania hreczkosieja z Psiej Wólki na „agitatorów z rzemiosła”. Rozumie się, że są źli i demagogiczni agitatorzy z rzemiosła zarówno w stronnictwach wstecznych, jak i rewolucyjnych. Jest to złe, ale nie można go usunąć przez usunięcie agitatorów w ogóle. Idzie tylko o to, by agitatorzy znali swe „rzemiosło”, by stronnictwa miały sumienność i uczciwość nie posługiwać się awanturniczymi krzykaczami i by obywatele kraju w swych związkach, stowarzyszeniach i klubach tyle zdobywali świadomości elementarnych zasad politycznych, by rzemiosło agitatora nie było tak łatwym, jakim jest dziś.
Marks następnie twierdzi, że błędem jest widzieć w Komunie tylko dążności do samorządu miejscowego, jak takowy „burżuazja” pojmuje, albo raczej jak go burżuazja klasyczna mieć nie chce, bo – mówi Marks – samorząd miejscowy jest formą „starej walki przeciwko nadużyciom centralizacji” .Według Marksa burżuazja francuska wskutek „okoliczności historycznych” wytworzyła klasyczną formę rządów, tj. scentralizowaną i „z nadużyciami centralizacji” – podczas gdy w innych krajach te „okoliczności historyczne” mogły pozwolić na pozostawienie albo – jak w Anglii – „dodanie do wielkich organów państwa uzupełnienie z rad gminnych [1] zdemoralizowanych, z radcami szwindlującymi, ze zdziczałymi administratorami prawa o ubogich w miastach, a w hrabstwach z sędziami (tj. sędziami pokoju) prawie że dziedzicznymi”.
Musimy się zatrzymać nad tą uwagą genialnego Marksa, który w zapale apologetycznym przedstawia kwestię samorządu miejskiego zbyt jednostronnie.
W samej rzeczy „okoliczności historyczne” pozwoliły burżuazji francuskiej stworzyć od razu, za jednym zamachem, rządy burżuazyjne i w ogóle społeczność mieszczańską w dobrym i złym wyrazu tego znaczeniu. Huragan rewolucyjny stworzył we Francji naród i zniósł wszystkie ślady feudalizmu średniowiecznego. W Anglii rewolucja 1648, „poprawiona” w 1688, odbyła się bez czynnego i samodzielnego udziału mieszczaństwa. Arystokracja ziemska pozostała tam panem całej administracji krajowej oraz przedstawicielem wszystkich klas w zarządzie centralnym. Dopiero po reformie parlamentarnej z 1832 roku następuje reforma zarządów miejskich; następnie arystokracja traci częściowo różne funkcje administracyjne, szczególnie te, które wymagają wykształcenia technicznego – „administratorów z rzemiosła”. Z czasem powstają (w 1888 roku) wybrane rady hrabstw, a w 1893 roku rady gminne. W miarę więc jak „burżuazyjne” rządy rozwijają się w Anglii, rozwija się i samorząd miejscowy. W miarę jak Anglia się demokratyzuje, samorząd ten udoskonala się. Co ważniejsze – i kładziemy nacisk na ten fakt – samorząd ten, z początku oparty na zasadzie podziału pracy administracyjnej, przechodzi stopniowo w samorząd terytorialny. Ostatnie prawo o szkołach ludowych, pod wieloma względami reakcyjne, podkreśla wszakże terytorialny charakter współczesnego samorządu miejscowego w Anglii. Niesłusznie zatem Marks mówi, że w Anglii do głównych organów państwa „dodano” vestries zdemoralizowane; te vestries zostały z przeszłości, zostały jako zabytek feudalny, który zwycięski pochód demokracji powoli usuwał i usuwa aż do dnia dzisiejszego.
Niedokładnością jest mówić, że „klasyczną” formą państwa „mieszczańskiego” jest forma centralizacji, połączonej z nadużyciami. Wskazaliśmy, że tak w Anglii nie jest. Ale co to jest zresztą za kategoria stała, to państwo mieszczańskie? Tyle jest tych państw mieszczańskich i tyle ewolucji przebyły niektóre z tych państw mieszczańskich, że trudno już wiedzieć, czym jest „klasyczne państwo mieszczańskie”. We Francji tylko „okoliczności historyczne” wytworzyły z jednej strony legendę o „jednej i niepodzielnej” Francji w obozie demokratycznym, a z drugiej strony, jako reakcję kontrrewolucyjną, jako reakcję przeciw rewolucji mieszczańskiej owe potworne zasady centralizacji policyjnej, centralizacji mającej przeciwdziałać wszelkim urządzeniom noszącym znamię wszechwładztwa ludowego. Otóż te urządzenia, przeciw którym skierowaną została centralizacja napoleońska, były wytworem „mieszczańskiej” myśli politycznej. Konstytucje epoki rewolucyjnej, tj. epoki „mieszczańskiej” myśli politycznej, wcale nie znają takiej centralizacji; one przyznają owe „uzupełnienia” wielkich organów państwowych, jak je Marks nazywa, ale jako podstawę współżycia politycznego narodów wolnych.
Powiemy nawet więcej: tylko z rozwojem demokracji mieszczańskiej i w ogóle form współżycia mogły się rozwinąć zasady samorządu lokalnego. To, co w końcu XVIII wieku mogło się wydawać z punktu widzenia społecznego tylko jako uzupełnienie dla głównych organów państwa, a z punktu widzenia politycznego koniecznym rozwojem logicznym zasady wolnościowej, to musiało przybrać inne, potężniejsze znaczenie w miarę rozwoju współczesnego życia społecznego, a szczególnie życia miejskiego. Widzimy to dziś w krajach, gdzie policyjna biurokracja „dobrej gospodarki” jest niewystarczającą. We Francji zaś, w tym kraju uogólnień, w tej kuźnicy haseł polityczno-społecznych, samorząd miejscowy przybiera od razu znaczenie hasła odrodzenia zarówno społecznego, jak i politycznego. Charakter polityczny występuje naprzód, gdyż wobec bezustannych kataklizmów politycznych i niszczących uderzeń powracającej fali despotyzmu samorząd polityczny gmin zjawia się jako gwarancja swobody i jako organizacja rządzonych. A właśnie w 1855 roku Napoleon III przeprowadza prawo, na podstawie którego władza centralna mianuje merów nawet w najmniejszych gminach, prawo, które jednocześnie Lyonowi i Paryżowi odbiera wybrane rady miejskie, zastąpione przez komisje rządowe. Przeciw temu zamachowi występują jako protest hasła decentralizacji, które rozlegają się w całej opozycji przeciw ideom napoleońskim. Z drugiej strony wzrost miast i skupianie w nich wielkich mas robotniczych i drobnomieszczańskich wskazuje na konieczność reform społecznych i dlatego widzimy powstanie nowych tendencji socjalistycznych, opierających się nie na zawładnięciu rządem centralnym, ale na rozwoju samorządu miejscowego. Dodajmy do tego pewną, że się tak wyrazimy, dumę miast, dumę wzrastającą w miarę, jak wzrasta świadomość republikańska. I oto szerzy się „komunalizm”, ruch tak różnobarwny, tak bogaty w pomysły i w formułki przesadne nieraz, ale zawsze jako ruch ogólnodemokratyczny, autonomię miejscową biorąc jako punkt wyjścia.
Z punktu widzenia socjalistycznego Proudhon pierwszy nadaje temu ruchowi daleko idące formułki teoretyczne; Proudhon uogólnia ruch i widzi zwycięstwo wszystkich gmin, wyzwolonych już i zrzeszonych w federację krajową. On nie tylko rozpatruje ten ruch jako walkę o swobody komunalne, ale kreśli nawet projekcje tego ruchu, to jest zupełne przeobrażenie i zniesienie państwa. Marks powtarza zatem formułę Proudhona. Na próżno Engels wypomina Proudhonowi jego stałe napaści na komunizm, jego czasowe paradoksy, wymierzone przeciw idei – i dodajmy przesadnie formułowanej idei – stowarzyszania się. Proudhon pozostaje ojcem tych myśli, które Komuna paryska z 1871 roku nieraz przesadnie i niedokładnie pojmowała.
Ale u Proudhona formuły wszystkie – słuszne czy nie – są jeno projekcją ruchu urzeczywistnionego, zsumowaniem wszystkich oddzielnych aktów wyzwalania się, złączonych ogniwem federacyjnym dla całej Francji. Tymczasem w Paryżu w marcu 1871 szło o jeden oddzielny akt wyzwolenia Paryża, szło o zdobycie dla Paryża samorządu, to jest pewnych swobód terytorialnych. Ten akt wyzwolenia, ten kontrakt wyswobodzenia, jak by się Proudhon był wyraził – mógł być podpisany, mógł być sankcjonowany tylko przez Zgromadzenie Narodowe. W przeciwnym razie trzeba było dojść do pojęcia „wolnego miasta” Paryża, do pojęcia, do którego niektórzy też doszli, tym samym dowodząc zupełnego niezrozumienia ruchu, w którym nie tylko brali udział, ale którym kierowali na nieszczęście dla Paryża i dla Francji. Komuna 1871 roku nie miała wszak być rokoszem Paryża przeciw Francji, ale epizodem ogólnokrajowego ruchu politycznego, ogólnonarodowej rewolucji. Wyzwolenie Paryża nie miało nastąpić przeciw Francji jednej i niepodzielnej, ale miało być uzupełnieniem, a raczej wykończeniem ogólnokrajowych swobodnych urządzeń republikańskich. Istniała zatem walka ze Zgromadzeniem Narodowym nie jako z centralną władzą z państwem – per se – ale jako z nierozumnym dzierżycielem władzy, który nie chce się poddać głosowi narodu. Szło zatem o to, by skłonić Zgromadzenie Narodowe albo do abdykacji, albo do ustępstw. KC zaczął od polityki kompromisowej i w początku nie doszedł nawet do postawienia drugiej ewentualności: mianowicie do postawienia żądania odnowienia Zgromadzenia Narodowego. Wiemy dlaczego: Paryż republikański tak mało znał kraj, iż obawiał się wyborów, obawiał się tego odnowienia.
Z czasem wszakże zarówno KC, jak i Komuna stracili z widoku linię wytyczną. Wziął górę sentymentalizm, wzięło górę uczucie żalu do prowincji, która przez 18 lat skuła Francję, a szczególnie Paryż, w kajdany cesarstwa – żal po części słuszny i usprawiedliwiony – wzięła wreszcie górę parafiańszczyzna rewolucyjna, która politykę przyszłości uczuciom nagromadzonym z przeszłości poświęca. Dlatego też manifest Komuny z dnia 20 kwietnia jest tak niejasny, tak naiwny, tak mglisty, że nawet do pojęcia „wolnego miasta” doprowadza. Paryż zdawał się zapominać, że on nie należy do siebie, że on nie jest municipium średniowiecznym, tworzącym samoistne życie, ale nagromadzeniem sił narodowych, że on jest produktem twórczości całego kraju. Już Proudhon wskazywał na trudność położenia Paryża. Zupełna autonomia Paryża byłaby niejako koroną, zakończeniem ruchu komunalistycznego we Francji, bo w Paryżu zbiegały się nici z ogólnokrajowego przędzenia społecznego. Paryż jako gmina tylko na tyle mógł być gminą-pierwowzorem, że mógł wskazać na szereg reform społecznych, potrzeba których dojrzewała w nim lepiej niż w innych gminach o mniej złożonych formach współżycia i do przeprowadzenia których Paryż miał środki; ale pod względem politycznych form autonomicznych stolica nie mogła być pierwowzorem właśnie dlatego, że jest tworem zbyt złożonym, by mogła przedstawiać proste kontury ogólnego prawidła.
Nie ma zatem słuszności Marks, gdy nie widzi rewolucyjności w walce – „w starej walce”, jak się wyraża – z nadużyciami centralizacji, w walce, jak ją formułowała demokracja mieszczańska, w walce, której cel niektórzy widzieli w zaprowadzeniu „prawdziwej republiki”. Nam nie idzie o to, czy w rezultacie „państwo” byłoby zniesionym, czy nie, czy formuły Proudhona, zmodyfikowane lub nie przez Marksa, z czasem słusznie odzwierciedlałyby dążności komunalistyczne. Są formuły dla zakończonych periodów historycznych i te muszą być inne niż sformułowania dążności w czasie walki; pisanie dziejów różnym jest od tworzenia dziejów. Biada wszakże tym, którzy, tworząc historię, zawczasu sformułowali sobie jej filozofię. Ludzie Komuny po części popełnili ten błąd i dlatego nie szli po drodze, jakiej wymagała akcja rewolucyjna. Błądzili w sformułowaniu celów walki, bo zawczasu jej historiozofię kreślić usiłowali.
Jak już zaznaczyliśmy, Komuna, żądając samowładztwa terytorialnego dla Paryża, musiała dążyć do uzyskania takowego od rządu centralnego. Uzyskać takowy mogła albo wchodząc w kompromis ze Zgromadzeniem Narodowym, albo zmuszając takowe do abdykacji. W obu wypadkach Komuna za obrębem swego programu dla Paryża chciała zmian ogólnokrajowych urządzeń, była nie tylko rewolucją paryską, ale i rewolucją dla całej Francji. Taki wszakże był cel wytknięty dla tej rewolucji. Celem było zniesienie nadużyć centralizmu, celem była autonomia gmin. Tymczasem Komuna wystąpiła jako „wolne miasto” i żadnego projektu autonomii gminnej dla kraju nie sformułowała. Zniesienie np. konskrypcji było żądaniem demokracji, żądaniem po części na czasie, gdyż po porażkach cesarstwa reorganizacja armii była konieczną. Ale wypadki 18 marca nie były wywołane kwestią konskrypcji; ruchu komunalistycznego podstawa i program główny nie zależały od kwestii reorganizacji armii. Tak samo kwestia oddzielenia kościoła od państwa, kwestia wielkiej wagi dla Francji demokratycznej, ale nie będąca osią, około której kręciły się wypadki z dnia 18 marca. Komuna, zanim zdobyła przeprowadzenie autonomii, dotknęła się dwóch wielkich zasad politycznych, które tylko federacja gmin, a nie Paryż, rozwiązać mogła.
Dla zrozumienia Komuny nie trzeba zapominać ani na chwilę, że z natury rzeczy dążyła ona do zabezpieczenia i udoskonalenia formy republikańskiej rządów krajowych. Zabezpieczenie to widziała w rozwoju, a nawet w stworzeniu samorządu miejscowego. Autonomia Paryża była zatem dla Komuny nie środkiem, ale zasadą; tymczasem Komuna nieraz zapominała o tej zasadzie i zanim takową w czyn wprowadziła, przechodziła do innych uzupełnień „prawdziwej republiki”, które tylko mogły być ilustracją tego postępu społecznego, jaki można było osiągnąć w zabezpieczonej republice – przechodziła do poszczególnego zastosowania tej zasady, w imię której zaledwie zaczynała rewolucję. Według komentarzy Marksa to, co nazywamy poszczególnym zastosowaniem zasady, jest prawdziwą zasadą, jest zjawieniem się rządów robotniczych, jest dyktaturą proletariatu, którą Marks w „Wojnie domowej [we Francji]” rozcieńcza niezmiernie, podczas gdy polityczna zasada autonomii zjawia się jako pozostałość mieszczańska, jako pozostałość, której znaczenie jest tylko o tyle ważnym, o ile ten „dodatek” do państwa same państwo podminować jest w stanie.
Otóż, zdaniem naszym, autonomia pozostaje zasadą, jak swoboda polityczna pozostaje zasadą dla reformy społecznej, jak republika jest nie tylko przesłanką logiczną, ale jedynym gruntem dla równości społecznej. Bez samorządu „prawdziwa republika” okazała się niemożliwą, a pojęcie „prawdziwej republiki”, pozwalamy sobie powiedzieć, jest trochę jaśniejszym od wyrażenia „organizacja demokratyczna”, którą Engels zapowiada jako twór przyszłości.
Rozdział z książki Stanisława Mendelsona „Historia ruchu komunistycznego we Francji w roku 1871, Lwów 1903, Tekst za portalem Lewicowo.pl
.