Artykuły

Kryzys na święty nigdy

.

.

„Nasze Argumenty” nr 3 z 2020 r.

Urszula T. Kuczyńska

.

Wrzesień to miesiąc wspomnień. W tym roku, wyraźniej niż w latach poprzednich, było widać, że lewica ma własną opowieść o wydarzeniach 1 września 1939. Rytualna krytyka złego przygotowania kraju do wojny zmieniła punkt ciężkości. Zamiast powtarzanej od lat, stworzonej przez faszystowską propagandę opowieści o technologicznym zapóźnieniu polskiej armii (słynne „z szabelką na czołgi”), pojawił się wątek bliższy historycznym realiom i prawdzie – krytyka kuriozalnej, nacjonalistycznej propagandy i kazirodczej polityki kadrowej, jakie przed wojną prowadził w kraju nacjonalistyczny, sanacyjny reżim. Analiza roli, jaką odegrała sanacyjna propaganda sukcesu w klęsce wrześniowej może wywoływać przerażenie – zwłaszcza, gdy sobie uświadomimy, że mechanizm, jaki za nią stał działa i dziś. Dowódcy wojny obronnej, przez lata karmieni mitem o wielkości własnej i o wielkości Polski, nie unieśli siły pierwszego ciosu przeciwnika. Przeżywali trwające dwa tygodnie załamania izolując się od otoczenia, wysyłali ludzi na pewną śmierć przy realizacji niemożliwych do wykonania zadań albo wręcz porzucali swoje oddziały jak Rómmel. Niweczyli ofiarę i wysiłek tysięcy. Z tej perspektywy, klęska wrześniowa jawi się jako spotkanie Wyobrażonego z Realnym – motyw, który powtarza się w polskiej historii regularnie. Polskie Wyobrażone jest niczym chocholi taniec: zajmuje nas i pochłania przestrzeń; pozwala nie myśleć, na święte nigdy odkładać trudne rozmowy o koniecznych do podjęcia wyborach i decyzjach. Mówiąc językiem profesor Marii Janion, nasza Słowiańszczyzna wydaje się być niesamowita tym głębokim lękiem przed konfrontacją z własną samowitością. Łatwo to sobie uświadomić patrząc na stan polskiej debaty publicznej w dwóch, absolutnie kluczowych z egzystencjalnego punktu widzenia obszarach: w obszarze zmian klimatycznych i trwającej epidemii. Marnym pocieszeniem jest, że jeśli chodzi o zmiany klimatyczne w zaprzeczeniu zdaje się trwać praktycznie cały świat, nie tylko Polska. I choć pojawiają się znaki, że ten stan zaprzeczenia nie będzie mógł potrwać już zbyt długo, mało jest znaków, że reakcja będzie adekwatnie szybka i skuteczna.

Chińskie Ludowe Centrum ds. Zmian Klimatu opublikowało zatrważający raport, z którego wynika, że Chiny odczuwają skutki zmian szybciej, bo i ocieplają się w większym tempie niż inne kraje świata. Ten rok to w Chinach nie tylko rok pandemii, ale i rok rekordowych susz a później – powodzi. Tylko, co z tego, że o tym już oficjalnie wiadomo, skoro Chiny będąc światowym liderem w instalacji niskoemisyjnych źródeł wytwarzania energii w swoim systemie, pozostają jednocześnie liderem w wydobyciu i spalaniu węgla na cele energetyczne. I nie zamierzają przestać nim być. Nad Stany Zjednoczone męczone w tym sezonie nie tylko rekordowymi upałami, ale i silnymi huraganami, w połowie września nadciągnęła anomalia pogodowa, która przyniosła spadek temperatur o … 35 stopni Celsjusza! Jednocześnie, administracja Donalda Trumpa nie tylko zezwala na wydobycie ropy w najcenniejszych przyrodniczo rejonach Alaski, ale też zgadza się na to, aby spółki naftowe, dla których zmiany klimatu oznaczają kłopoty z wydobyciem, bo w wyniku topnienia wiecznej zmarzliny psują im się zainstalowane na kole podbiegunowym infrastruktura i sprzęt mogły … sztucznie zamrażać grunt, by wydobycia nie porzucać. Jest to absurdalne działanie pod wieloma względami a drastyczny spadek współczynnika EROI wcale nie jest najważniejszym z nich. Rekordowa susza w Polsce co prawda zmusiła rządzących do wprowadzenia bardzo spóźnionych, pierwszych zmian w gospodarce wodnej, ale co z tego, skoro jednocześnie przedłużyli oni licencję dla kopalni odkrywkowej węgla brunatnego w Turowie i prą do przodu z mocarstwowym projektem przekopu Mierzei Wiślanej. Ten nie dość, że nie ma żadnego, ekonomicznego uzasadnienia, ma dodatkowo absolutnie katastrofalny wpływ na ekosystem dolnego biegu rzeki. Nic jednak problemu przedkładania fikcyjnych rozwiązań, które ładnie wyglądają na papierze nad realne środki zaradcze nie obrazuje lepiej niż sposób, w jaki polskie władze zarządzają kryzysem okołopandemicznym.W tym momencie, z komunikatów płynących ze strony władz ciężko jest nawet wywnioskować, w jakim momencie rozwoju pandemii jesteśmy. Trudno też o informacje o tym, jak wygląda stan przygotowań do tego, co przed nami – słyszymy jedynie zapewnienia, że wszystko w porządku. Ale nie tylko brak konkretów w tym zakresie martwi. Przede wszystkim bowiem ciężko jest o rzetelne informacje na temat tego, czego zdążyliśmy się jako ludzkość o pandemii i jej sprawcy – o samym wirusie – dowiedzieć. Dyskurs publiczny w mgnieniu oka przeszedł ze stanu okołowirusowej paniki i żelaznej, egzekwowanej wszelkimi dostępnymi władzy środkami dyscypliny do zupełnego rozluźnienia w okresie okołowyborczym i latem, kiedy nawet powstanie dużych ognisk zachorowań, związane z organizacją wesel, nie przełożyło się na szersze i bardziej konkretne działania władz. Wiemy tylko tyle, że drugiego lockdownu nie będzie; że reakcja na pojawianie się wirusa będzie punktowa i nakierowana bezpośrednio na jego ogniska. Jest to logiczne po-sunięcie i kierunek obrany również przez inne kraje unijne. Szkopuł w tym, że w gąszczu wytycznych i zaleceń GIS gubią się ci, na których barkach spocznie największy ciężar zapobiegania zachorowaniom i największa odpowiedzialność w przypadku ich pojawienia się – dyrektorzy placówek oświatowych. Ci nie otrzymali nawet adekwatnego, materialnego wsparcia. Zaprzyjaźnione liceum na warszawskim Ursynowie na czas przeprowadzenia matur otrzymało 28 przyłbic ochronnych. Liceum ma 63 pracowników dydaktycznych. W sierpniu dyrekcja otrzymała przesyłkę z jednorazowymi maseczkami ochronnymi i płynem do dezynfekcji, które mają wystarczyć na cały szkolny rok. Maseczek jednorazowych jest 900 a płynu – trzy baniaki po pięć litrów. Rady pedagogiczne na początku roku zdominowane są szczegółowym omawianiem środków i strategii do wykorzystania na wypadek konieczności powrotu do zdalnego nauczania. W kwestii pandemii, w debacie publicznej panuje też swoiste rozdwojenie jaźni. Organa rządowe i media przed wirusem przestrzegają, na co nie bez wpływu pozostaje fakt, że nie sprawdził się system szpitali jednoimiennych. Coraz częściej mówi i pisze się, że przestają być wydolne. Z drugiej strony, politycy obozu rządzącego zapewniają, że zagrożenie jest niewielkie. Drogami na wpół formalnymi, w mediach społecznościowych rozpowszechniane są materiały manipulujące danymi, „uspokajające” sytuację i spanikowanych ludzi. W podtekstach podrzucane są teorie spiskowe dotyczące działań Światowej Organizacji Zdrowia i koncernów farmaceutycznych. Dokładnie tak postępuje choćby dr Matryka, snując dziwne dywagacje o reakcji dyktatora Łukaszenki na pandemię. Dziwnym trafem nazwiska autorów takich „rewelacji” często można powiązać ze środowiskami rządzącej prawicy. Nie sposób się w tym odnaleźć. Trzeba pogodzić się z niewiadomą a do tego pozbawieni narzędzi krytycznych ludzie w dobie zalewu informacji nie są mentalnie przygotowani. Nie są przygotowani tym bardziej, że działająca w warunkach tej niewiadomej władza zamiast komunikować się jasno, sama stawia na dezinformację. To służy jej doraźnym interesom, ale długofalowo podkopuje społeczne zaufanie do działań tak własnych, jak i własnych następców. Jedno jest pewne: bez względu na to, jak dalej potoczy się pandemia, zostaną z nami przyniesione przez nią skutki ekonomiczne, gospodarcze i społeczne. Nie tylko z „nami” tu w Polsce – zostaną wszędzie, w Europie i na świecie. W pierwszym odruchu, utrudnienia w transporcie i zaopatrzeniu kazały rządzącym i zarządzającym przedsiębiorstwami spojrzeć na mechanizmy globalizacji. Wydawało się, że refleksja nad ryzykiem i stratami innymi niż czysto finansowe, z jakimi się te mechanizmy wiążą sięgnęła głębiej niż zwykle. Premier Morawiecki zaczął mówić o polskim przemyśle farmaceutycznym i producentach szczepionek. Była mowa o polskich producentach sprzętu medycznego. To cieszyło. Lewica od lat upomina się, by zaprzestać eksportu własnego śladu węglowego do Azji, upomina o krajowego producenta leków, by zapewnić polskim pacjentom bezpieczeństwo i niezależność od chińskiego zapotrzebowania na szczepionki na HPV, czy wzrostu światowych cen insuliny w związku ze wzrostem popytu w Niemczech. Upomina się o powrót stabilnych miejsc pracy, w których warunki zatrudnienia byłyby kontrolowane przez krajowe instytucje a podatki od wypracowanego zysku trafiały do polskiego budżetu. Wydawało się, że pandemia pomoże uświadomić rządzącym konieczność działań w tym kierunku. Na Tajwanie się udało. Poziom dziennej produkcji maseczek wytwarzanych przez tajwańskie fabryki wzrósł z kilku do kilkunastu tysięcy dziennie na przestrzeni zaledwie kilku tygodni. Pozwolił wyspie prowadzić „maseczko-wą dyplomację”, przynosząc jej wzrost znaczenia w świecie i przysparzając sojuszników. W Polsce nic takiego jednak nie nastąpiło. Sprzęt medyczny nadal zamawiamy i kupujemy w Azji, bo po początkowym szoku, wszystko wróciło na stare tory logiki maksymalizacji zysków i minimalizacji kosztów. Nie miały miejsca nawet drobne korekty kursu na drapieżny, globalny kapitalizm i podczas, kiedy Europa na poważnie zaczyna rozmowę o długu publicznym i finansowaniu publicznych wydatków związanych z okołopandemicznym kryzysem, nocna iteracja polskiej tarczy antykryzysowej zwalnia z opłacenia ZUS największego posiadacza ziemskiego w kraju, czyli kościół katolicki. Tymczasem, do ZUSu w tym roku nie wpłynęło już ponad 7 mld złotych składek. Dodatkowe 2,7 mld wypłynęło w postaci zapomóg dla osób i przedsiębiorców. Skąd te pieniądze wziąć? Profesor Jan Toporowski ma na to słuszny i godny uwagi sposób w postaci publicznego zadłużenia. a jego tekst – zupełnie jak mój – otwarcie nawiązuje do wojny i pomysłów, jakie Keynes i Kalecki mieli na jej sfinansowanie. Głos Keynesa i Kaleckiego przebiły się do rządzących wówczas Europą polityków, pozwalając wyprowadzić gospodarki i społeczeństwa Europy Zachodniej i USA na prostą. Czy głos profesora Toporowskiego też się przebije? Istnieją w tym względzie bardzo uzasadnione wątpliwości. W Europie, a w Polsce szczególnie, nadal władzę dzierżą pogrobowcy monetaryzmu a poważna dyskusja nad sfinansowaniem wysiłku pandemicznego toczy się wokół rozwiązań fragmentarycznych, takich jak europejski fundusz odbudowy, bardziej niż wokół systemowych i kompleksowych zmian. Jedno jest pewne. Jeśli dyskusja o wpisanym w polską konstytucję limicie zadłużenia publicznego, progresji podatkowej i nierównościach społecznych nie rozpocznie się natychmiast i nie przełoży na konkretne, adekwatne do skali kryzysu działania – czeka nas powtórka z historii. Rządzący – wierzący w siłę własnej propagandy, która pozwala TVP prezentować wskaźniki bezrobocia w odwróconym porządku chronologicznym – w zderzeniu ze społeczną rzeczywistością nie tylko stracą głowę w obliczu zadanego przez koronawirusa ciosu, ale przede wszystkim stracą ludzi – miliony walczących o przetrwanie w kryzysowej rzeczywistości szeregowych żołnierzy społecznej rzeczywistości. Nie można postulować symbolicznego zerwania ze Słowiańszczyzną, rozumianą jako odmowa spojrzenia prawdzie w oczy i oparcia swoich działań na faktach. Ale można a nawet należy żądać jasnej, opartej o fakty komunikacji w zakresie planowanych działań i przedstawienia społeczeństwu konkretnego i szczegółowego planu działań, który pozwoli Polsce z kryzysu wyjść. Tego rodzaju elementarna uczciwość wydaje się jednak przerastać władze z obozu PiS. Rolą lewicy powinno być tę kiepską kopię przedwojennej sanacji do takiej uczciwości zmusić.

Urszula T. Kuczyńska, lingwistka i ekonomistka, związkowczyni. Zawodowo zajmuje się energetyką. Członkini Lewicy Razem i ekspertka ds. polityki energetycznej

.

Pandemia, paragrafy i prawa człowieka

Inne z sekcji 

Opowieści Grzegorza Wojciechowskiego: Latające kobiety

. Grzegorz Wojciechowski . Pierwsza wzmianka o skaczącej na nartach kobiecie pochodzi ze stycznia 1862 roku z Norwegii, w miejscowości Trysil, skakała tam Ingrid Vestby. W roku 1897 pojawiły się doniesienia, że niespełna dziesięcioletnia Regna Pettersen na skoczni Mesterbaken w Nydalen skoczyła 12 metrów. Pod koniec XIX wieku w położonej w pobliżu Oslo miejscowości Asker […]

Opowieści Grzegorza Wojciechowskiego: Tor łyżwiarski na Małym Stawie czyli karkonoskie Medeo

. Grzegorz Wojciechowski .                Teraz sprawa nie do pomyślenia, ale kiedyś było inaczej. Obecnie wiemy, że w Małym Stawie żyją zwierzęta rzadkie, którym nie jest wolno dostarczać stresów związanych ze sportowymi emocjami. Traszka górska i ropucha szara potrzebują spokoju, dlatego teren Małego Stawu przynależy do Karkonoskiego Parku Narodowego.        Jednakże fakt, iż ów […]