Artykuły

Napowietrzna podróż porucznika Dworaka

.

„Gazeta Narodowa” nr 231 z 18 września 1894 roku.

 .

     Sprawozdawca Fremdenbattu, który przypadkowo jechał w jednym coupe z porucznikiem Dworakiem, gdy ten powracał z Budapesztu do Wiednia, przysłuchiwał się, jak on kilku oficerom opowiadał o sławnej swej mimowolnej podróży balonem.

– Jak się to stało – mówi porucznik Dworak – że balon, a ja z nim, nagle wzlecieliśmy w obłoki, nie umiem opowiedzieć. Znajdowaliśmy się na polach pod Jelixdorf. Trzydziestu żołnierzy trzymało balon „Hanower” na linie, nagle uczułem silne wstrząśnienie, wiatr z północy powiał i zaraz potem wzniósł się balon w górę.

„Otworzyć wentyl”.

– Taki rozkaz usłyszałem jeszcze z dołu, a tymczasem balon z szybkością piorunu leciał w chmury. Posłuszny rozkazowi, prawą ręką schwyciłem sznur od wentylu. Z szumem zaczął uchodzić gaz z balonu. Mimo to balon leciał do góry i do góry. Zapragnąłem wiedzieć w jakiej wysokości już się znajduję. Prawą ręką ściągałem ciągle sznur od wentyla, a lewą dobyłem z kieszeni aneroid. Lecz na aparacie nie mogłem nic odczytać. Ciemności zalegały jeszcze atmosferę i zaledwie wodząc palcem za wskazówką po aneroidzie, przekonałem się, że znajduje się ponad 5000 metrów nad ziemią.

– Gdy zjawiły się pierwsze promienie słońca, spojrzałem na zegarek. Ale ten widocznie wskutek silnego wstrząśnienia popsuł się i stanął. Balon leciał w kierunku południowo – wschodnim. Lekkie z początku warstwy obłoków, które balon przerzynał, zmieniały się powoli w zbitą masę. Balon oziębił się i począł spadać, Aneroid wskazał, że znajduję się na 3500 metrów ponad ziemią. Ciemność jednak z powodu gęstych chmur była tak wielką, że nie mogłem dojrzeć okolic, ponad któremi przelatywałem. Z kierunku lotu przypuszczałem tylko, że znajdować się muszę ponad Węgrami. Naraz przez obłoki przedarł się jeden promień słońca. I powoli zaczęło się rozjaśniać, a zimno, które mnie otaczało, zmniejszało się. Lecz znów balon wyskoczył w górę do 4500 metrów. Chmury znikły i mogłem patrzeć w dół. Podemną było Balaton, jezioro błotne. Balon przebiegł nad takowem i pędził w głąb Węgier, w kierunku Belgradu. W kwadrans później otoczyły mnie znowu chmury i znowu balon zniżył się do 3500 metrów. W ogóle przez cały czas mej podróży leciałem w wysokości 3500 do 4500 metrów ponad ziemią.

– Po pewnym czasie chmury zupełnie znikły i znajdowałem się w jasnych promieniach słońca. Teraz podróż była rozkoszna. Leciałem ponad wzgórza i góry, ponad łąki i łany, ponad wsie i miasteczka. Pierwszym większym miastem było Kaposvar. Potem leciałem ponad lasy i łąki. Patrzyłem ustawicznie na ziemię i mogłem rozróżniać nawet cienkie nici dróg. Ludzi jednak dojrzeć nie mogłem. Potem spostrzegłem Pięciokościoły. W dalszej mej podróży ku kroackiej granicy, doleciał do moich uszu sygnał trąbki wojskowej. Musiały odbywać się gdzieś ćwiczenia wojskowe, ale mimo wysiłków nie mogłem dopatrzeć się żołnierzy. Wnet potem byłem już nad Kroacyą. A było już około południa. W dwie godziny potem przeleciałem ponad Sawą i znajdowałem się nad ziemią Bośniaków. Balon zwolnił lot i chwiał się ponad okolicami Dobaji i Gradyski.

– Wiatr począł zmieniać swój kierunek i w kilka minut później zwrócił się ku północnemu zachodowi. Z nim zwrócił się balon i leciał to we mgle, to w słońce ku Sawie. Zaledwie tę przeleciałem, balon ponad jakimś lasem sławońskim począł gwałtownie opadać. Zniżał się ciągle, mogłem już rozróżniać ludzi na ziemi, aż wreszcie balon uderzył o jakieś drzewo. Teraz zaczęła się najniebezpieczniejsza część mej podróży. Balon wlókł się po ziemi. Otrzymywałem ciągle uderzenia; balon łamał gałęzie drzew, aż wreszcie ugrzązł na starym dębie. Począłem przywiązywać liny do konarów, a tymczasem pod drzewem, zebrało się kilkunastu chłopów, którzy nadbiegli, obaczywszy spadający balon.

– Ide wrag! Dyabeł idzie, – wołali.

– Ponieważ umię po kroacku, tłumaczyłem im, że nie jestem dyabłem, ale człowiekiem. Po długich dopiero przemowach, uspokoili się i mogłem po gałęziach zleźć na ziemię. Wylądowałem o pół mili od osady Żupanje. Balon zostawiłem na drzewie, a sam udałem się do tej miejscowości, gdzie najpierw wysłałem telegram do mojej komendy. Potem pożywiwszy się trochę, nająłem ludzi, którzy przetransportowali balon do Gradyski i stamtąd powracam oto teraz do Wiednia

– Ja i balon jedziemy w najlepszym stanie i jesteśmy gotowi do nowej podróży.

.

Opowieści Grzegorza Wojciechowskiego: Jean-François Pilâtre de Rozier – aeronauta i wynalazca

Opowieści Grzegorza Wojciechowskiego: Latający „Rübezahl”

Por. Pomaski opowiada o swoim locie balonem na Kaukaz

Z dziejów lotów balonem w Polsce. Podróż balonem pana Miłosza

Z podróży Zeppelina nad Atlantykiem

Opowieści Grzegorza Wojciechowskiego: Balonem ponad Mont Blanc

Inne z sekcji 

Czy wałbrzyszanin pan Antoni Hyczka był dowódcą Adolfa Hitlera?

Adolf Hitler wśród kolegów na froncie I wojny światowej . W numerze 244 „Słowa Polskiego” z 5 września 1947 roku, ukazał się wywiad przeprowadzony przez red. Zbigniewa Mosingiewicza z mieszkającym w Wałbrzychu  panem Antonim Hyczką. Rozmówca dziennikarza utrzymywał, że w okresie I wojny światowej był przełożonym samego Adolfa Hitlera i przez kilka miesięcy razem z […]

Opowieści Grzegorza Wojciechowskiego: Hrabina z Bukowca. Opowieść o niezwykłej kobiecie, pięknej miłości i Karkonoszach

. Grzegorz Wojciechowski .       Pewnej hrabinie  dedykuję tę opowieść   Niedaleko Karpacza, na przedmieściu Kowar, leży  wioska Bukowiec, znana głównie ze szpitala, gdzie składa się połamane kończyny miłośnikom białego szaleństwa. W wiosce mieści się niewielki pałacyk z dużym dobrze urządzonym ogrodem. Ta niepozorna budowla miała bardzo duże znaczenie dla dziewiętnastowiecznych dziejów Karkonoszy. Pałacyk był […]