Opowieści Grzegorza Wojciechowskiego: „Atomowy” desant na poligonie w Siemipałatyńsku
09.02.2024
.
Grzegorz Wojciechowski
.
Z chwilą wprowadzenia do arsenału Stanów Zjednoczonych i Związku Radzieckiego broni atomowej, stało się oczywiste, że trzeba będzie opracować taktykę użycia jej w czasie konfliktów zbrojnych. O ile przeprowadzenie ataku lotniczego mającego na celu zniszczenie miast i ludności przeciwnika, zostało już w roku 1945 „przetestowane” przez Amerykanów na dwóch japońskich miastach, o tyle do rozwiązania pozostał problem użycia broni nuklearnej w czasie działań wojennych przeciwko armii przeciwnika, a także problem obrony przed jej skutkami w czasie zastosowania jej przez wroga.
Po to, aby wiedzieć jak należy działać w takich warunkach, trzeba było je stworzyć w sposób rzeczywisty, a nie poprzez symulację wybuchu jądrowego, dlatego już na przełomie lat czterdziestych i pięćdziesiątych XX wieku Amerykanie zaczęli przygotowywać się do ćwiczeń z udziałem żołnierzy, którzy mieli znajdować się w rejonie eksplozji bomby atomowej.
Pierwszy taki eksperyment, odbył się w Stanach Zjednoczonych 1 listopada 1951 roku, podczas ćwiczeń noszących kryptonim Desert Rock I, następnie odbyło się jeszcze siedem takich operacji, w których uczestniczyli żołnierze, bardzo często przebywający w okopach bez sprzętu ochronnego.
.
Wybuch jądrowy na poligonie w Nevadzie, w czasie operacji Desert Rock I,
w dniu 1 listopada 1951 roku.
.
Podczas ćwiczeń Desert Rock III, które odbyły się 29 listopada 1951 roku dokonano eksplozji nuklearnej niewielkiego ładunku 1 KT, ale w chwili jego wybuchu w odległości zaledwie 6400 m od epicentrum znajdowało się około10 000 żołnierzy. Dwie godziny po eksplozji oddziały amerykańskiej piechoty przeszły przez epicentrum wybuchu, nie posiadając żadnego wyposażenia ochronnego.
Z kolei podczas ćwiczeń o kryptonimie Desert Rock V, które odbyły się 4 czerwca 1952 roku, zdetonowano bombę o sile wybuchu 61 KT. W czasie tego eksperymentu kilkudziesięciu ochotników znajdowało się w otwartych umocnieniach strzeleckich, w odległości zaledwie 1500 – 2000 m od epicentrum. Zaledwie 30 minut po eksplozji w skażony promieniami rejon nadleciało 39 helikopterów i zrzuciło w miejsce wybuchu 1334 spadochroniarzy.
W sumie podczas amerykańskich ćwiczeń z udziałem broni nuklearnej brało udział około 50 000 ludzi. Wielu spośród nich utraciło zdrowie lub zmarło w niedługim czasie.
W Związku Radzieckim, gdzie wszystko musiało być największe i najlepsze na świecie, również dokonano podobnego eksperymentu, ale na znacznie większą skale, w którym brało udział jednorazowo około 50 000 ludzi. Bomba o nazwie „Tatiana, która eksplodowała zrzucona z samolotu na poligon Tockoje w pobliżu Orenburga miała siłę wybuch równą 40 KT, stało się to dnia 14 września 1954 roku.
W żadnym z przeprowadzanych doświadczalnych ataków z udziałem ludzi, nie uczestniczyło tylu żołnierzy, co w czasie ćwiczeń o kryptonimie „Śnieżok” w Tockoje.
To wydarzenie jest stosunkowo dobrze znane i opisane, wprawdzie dość pobieżnie, natomiast w ogóle nie jest znany drugi eksperyment radziecki, do którego doszło 10 września 1956 roku na słynnym już radzieckim poligonie atomowym w Siemipałatyńsku.
Temat tych ćwiczeń brzmiał: „Wykorzystanie taktycznego ataku powietrznego po uderzeniu atomowym, w celu utrzymania obszaru dotkniętego eksplozją atomową, aż do przybycia jednostek posiłkowych”.
W czasie ćwiczeń miano ustalić w jakim czasie, po eksplozji atomowej, byłoby możliwe lądowanie z powietrza, a także minimalnej odległości lądowiska od epicentrum wybuchu. Ponadto ćwiczenia te miały przyczynić się do nabycia umiejętności zapewniających bezpieczne lądowanie wojsk w strefie zniszczenia wybuchu jądrowego. W sumie w tym zadaniu przewidziano udział 1500 żołnierzy.
Ogólne dowództwo działań powierzono wiceministrowi obrony ZSRR do spraw broni specjalnych generałowi pułkownikowi artylerii Nikołajowi Nedelinowi; za eksplozję i wsparcie techniczne odpowiedzialnym był generał Wiktor Anisimowicz Boljatko. Na dowódcę sił powietrznodesantowych, które miały przeprowadzić atak z powietrza, wybrano Zastępcę Naczelnego Dowódcy Sił Powietrznych ZSRR generała porucznika Serafina Ewgieniewicza Rożdestwieńskiego.
W tym przedsięwzięciu miała też wziąć udział liczna grupa radzieckich naukowców z akademikiem Igorem Wasiliewiczem Kurczatowem, główna postacią radzieckiej atomistyki.
W końcu sierpnia na poligon w Siemipałatyńsku zaczęły przybywać wyznaczone do ćwiczeń jednostki wojskowe. Oczywiście, że większość żołnierzy, szczególnie tych odbywających zasadniczą służbę wojskową, nie miała pojęcia w jakim celu tu przybywają i jakie grozi im niebezpieczeństwo. Kadra oficerska dowiedziała się o tym dopiero na miejscu, zaraz po przybyciu na poligon, o celach ćwiczeń poinformował ich generał Rożdestwieński. Większość spośród kadry oficerskiej była już tu kiedyś obecna w czasie wybuchów atomowych, i miała wyobrażenie o ich przebiegu, dlatego oficerowie zareagowali spokojnie, ale ów spokój wynikał też w dużej mierze, a nawet w całości, z braku wiedzy na temat promieniowania i jego skutków dla organizmu ludzkiego.
.
Poligon atomowy w Siemipałatyńsku – miasteczko Kurczatow.
.
Do wykonania zadania wytypowano następujące siły: 345 pułk 105 dywizji powietrznodesantowej, z którego wydzielono następujące jednostki: 2 batalion spadochronowy ( bez jednej kompanii ), pluton dział kalibru 57 mm, 6 dział bezodrzutowych B-10, pluton moździerzy 82 mm i oddział chemiczny.
Do transportu spadochroniarzy i sprzętu, w rejon epicentrum przeznaczono pułku śmigłowców Mi-4 składającego się z 27 maszyn.
W końcu sierpnia i na początku września żołnierze biorący udział w operacji mieli możność oswoić się z wybuchem bomby atomowej i obserwować przeprowadzane wówczas na siemipałatyńskim poligonie próbne wybuchy nuklearne.
Termin ćwiczeń został wyznaczony na dzień 10 września, we wczesnych godzinach rannych. Bombę o wadze 38 KT miał zrzucić na wyznaczony cel, z wysokości 8000 m, samolot Tu-16, miała ona eksplodować około 200-300 m nad ziemią
Radzieccy sztabowcy i eksperci wyliczyli, że desant ma nastąpić 40 minut po wybuchu, kiedy przejdzie już fala uderzeniowa i opadnie chmura radioaktywna.
W miejscu przewidywanego epicentrum umieszczono sprzęt wojskowy, znajdowało się też tam kilka budynków; zwieziono również zwierzęta, które przywiązano, aby nie mogły uciec.
Personel desantowy i załogi śmigłowców zostały wyposażone w sprzęt ochrony osobistej oraz urządzenia dozometryczne. W celu uniknięcia dostania się do wnętrza ludzkich organizmów pyłów radioaktywnych, żołnierze biorący udział w lądowaniu byli pozbawieni wody pitnej i pożywienia oraz zabroniono posiadania im przy sobie papierosów.
O świcie 10 września na poligon przybyli radzieccy naukowcy na czele z Igorem Kurczatowem i zajęli miejsce w specjalnie urządzonym i wyposażonym stanowisku obserwacyjnym, wszyscy czekali na godzinę „H”, czyli moment rozpoczęcia operacji. Czas płynął wolno, dawało się wyczuwać napięcie.
Żołnierze i oficerowie przebywający w rejonie wybuchu leżeli w okopach, tyłem do miejsca, gdzie miała nastąpić eksplozja, ręce mieli założone na głowie, zasłaniając nimi oczy, tak jak uczono ich w czasie szkolenia.
Nagle rozległ się przerażając błysk, zapanowała jasność, która przeciskała się do oczu nawet przez zasłonięte powieki i zasłaniające je ręce.
Ognista kula przygasła, i rozległ się potężny ryk fali uderzeniowej. W epicentrum szalała ognista burza, która rozrywała i przewracała sprzęt wojskowy, błyskawicznie spalała znajdujące się tam żywe zwierzęta. Ci, którzy nie czekając na komendę podnieśli głowy mogli zobaczyć gigantycznego grzyba atomowego. Tlen w epicentrum wybuchu wypalił się błyskawicznie, a prądy powietrza pędzące we wszystkich kierunkach niczym gigantyczny odkurzacz niosły ze sobą zmieszany pył, który powstał ze spalonej ziemi. Znajdujące się w glebie związki żelaza, nadały grzybowi charakterystyczny czerwonordzawy odcień. Grzyb rósł bardzo szybko, by po pewnym czasie ustabilizować się.
Zaledwie 25 minut po wybuchu, kiedy przeszła już fala uderzeniowa i chmura powstała w wyniku eksplozji osiągnęła już swoją maksymalną wysokość, w kierunku wybuchu wyjechały „gazikami” patrole zwiadu oznaczając linie lądowania desantu, która przebiegała 650-1000 m od epicentrum, jej długość wynosiła zaś 1300 m.
.
Śmigłowiec Mi-4
.
Następnie do boju w kierunku miejsca wybuchu ruszyła piechota, a artyleria zaczęła ostrzeliwać to miejsce.
Lądowanie śmigłowców, w terenie odległym od epicentrum o 500 – 600 m, nastąpiło 43 minuty po eksplozji. 7 minut po wylądowaniu helikoptery odleciały z powrotem, a po 17 minutach od lądowania pododdziały jednostki desantowej dotarły do linii, gdzie następnie okopały się i odparły atak wroga.
Po odparciu ataku przeciwnika, wojska desantowe wspólnie ze zbliżającymi się pododdziałami sił głównych przeszły do ofensywy mającej na celu ostateczne i całkowite zniszczenie wroga.
Ćwiczenia zakończono dwie godziny po wybuchu, po czym wszystkich żołnierzy biorących w nich udział oraz sprzęt wojskowy skierowano do specjalnych miejsc, gdzie przeprowadzono odkażanie.
Niewiele zachowało się wspomnień z tamtych dramatycznych wydarzeń, ich uczestnicy byli zobowiązani do milczenia, ale kilku świadków zdecydowało się powiedzieć nieco o tamtych dramatycznych godzinach. Jeden z nich Piotr Pietrowicz Pospiechow opowiadał:
W czasie tych ćwiczeń byłem dowódcą 2 batalionu artylerii 165 pułku, my ruszyliśmy do przodu za nacierającą piechotą. Przeszliśmy przez epicentrum, gdzie była zwęglona i rozorana ziemia, spalone psy, zniszczone budynki, poprzewracany sprzęt. Nie znaliśmy niebezpieczeństwa, które nam groziło. Radioaktywna chmura zdawała się nas gonić.
Po tym długo chorowałem, cierpię na serce, mam wycięty prawie cały żołądek. Moja choroba kojarzy mi się stale z tym piekielnym eksperymentem.
Udział w tych ćwiczeniach kosztował zdrowie wielu uczestniczących w nich żołnierzy, promieniowanie było widać znacznie większe niż podawano oficjalnie. Śmiertelność wśród „atomowych spadochroniarzy” była znacznie wyższa niż wśród tych, którzy nie uczestniczyli w takim eksperymencie.
Jeden z uczestników mjr Orłow wspominał, że w 1968 roku poważnie zachorował, utracił włosy.
Inny z emerytowanych radzieckich oficerów pułkownik Samoilienko mówił:
Wtedy nie było łatwo, była zimna wojna, grożono nam z zagranicy. Zarówno Zachód, jak i my testowaliśmy nową broń. Nie można było inaczej. Oczywiście bezduszne było wysyłano żywych ludzi na niebezpieczeństwo i to praktycznie bez żadnych informacji o możliwych skutkach takich eksperymentów. Miałem przyjaciela nazywał się Czyganok, był uczestnikiem tych ćwiczeń, zmarł przedwcześnie z powodu choroby.
Kolejny emerytowany radziecki generał pisze:
Bardzo dobrze pamiętam, że uczestnicy ćwiczeń mówili, ze złożyli oświadczenie, że wszystko co tam widzieli jest „ściśle tajne”, być może dlatego dzisiaj wielu milczy. Moi przyjaciele spadochroniarze major I. Rusin i pułkownik A. Lebiediew, którzy brali udział w lądowaniu do epicentrum, zmarli wkrótce w młodym wieku.
Wyniki ćwiczeń zostały starannie ukryte i utajnione, a wiele dokumentów zniszczono, uczestnikom zaś „zalecono”, aby zapomnieli o tym co widzieli, i co się wydarzyło 10 września 1956 roku na poligonie w Siemipałatyńsku.
Po wielu latach jeden z radzieckich generałów powiedział: W czasie mojej służby w siłach powietrznodesantowych słyszałem coś o tych ćwiczeniach, kiedy byłem kadetem […] w latach 1981-1983 pracowałem nad historią 345 pułku powietrznodesantowego, ale nie widziałem żadnych dokumentów dotyczących tych ćwiczeń, gdyby tam się znajdowały, nie byłoby możliwe ich nie zauważyć.
Z kolei według badacza z Muzeum Sił Powietrznych w Riazaniu ppłk. Gorolenki, który pracował tam przez 20 lat, w muzeum również nie było i nie ma dokumentów z tego atomowego eksperymentu, ponoć informacje na ten temat zostały zapieczętowane siedmioma pieczęciami i schowane.
Gdzie?
Ta szczupłość, a właściwie brak dokumentów dotyczących tej bez wątpienia zbrodniczej operacji, jest przyczyną tego, że wiemy o niej tak mało, właściwie jedynie to co po latach usłyszano od uczestników tych ćwiczeń. Dziś po ponad 67 latach od tego wydarzenia prawie wszyscy już zmarli i zabrali ze sobą swoją wiedzę na ten temat i swoje smutne wspomnienia.
.
Opowieści Grzegorza Wojciechowskiego: Generał Patton policzkuje