.
Jan Chudy
.
.
Początek roku zazwyczaj wyzwala w człowieku ochotę nadrobienia wielu zaszłości . Banalne poczucie winy chciałoby się przykryć mobilizacją i wzmożoną aktywnością . Oczywiście takie „przodownikowe” zrywy są krótkotrwałe i mało skuteczne . Szczególnie ze względu na to , że najczęściej (a właściwie zawsze ) powielamy stare błędy – mniej czy raczej bardziej świadomie – podążając swoimi od dawna utartymi koleinami .
Niemniej zawsze warto choćby pomarzyć o odmianie i kiedy się tylko da choćby popróbować podjąć konkretne działania .
Stosowną liryczną ilustracją wydaje mi się poniższy wybór , autorstwa Mistrza Jeremiego Przybory . Jest to utwór z 1966 roku , pochodzący z ostatniego przedstawienia Kabaretu Starszych Panów . Przy czym chciałbym przypomnieć że Mistrz acz zasłużenie zapamiętany i doceniany ( wraz z kompozytorem Jerzym Wasowskim ) z tej części swojego ogromnego dorobku był przede wszystkim kreatorem radiowego teatru wyobraźni . Należę do ostatniego chyba pokolenia które miało możność przeżywania i wyobrażania przy słuchowiskach , audycjach i radiowych teatrzykach . Te podobno ponure tylko czasy w porównaniu do globalnego zalewu łopatologii obrazkowej wydają się arkadią wyzwalającą fantazję i wyobraźnię .
Proponuję więc przyjęcie nie tylko na ten rok , ale i na wszystkie dane nam jeszcze dni przesłania Mistrza Jeremiego Przybory :
… NIE MA NIC BEZ RYZYKA
TYLKO WIDZ , TYLKO WIDZ
GO UNIKA ! …
,
.
Jeremi Przybora
.
NO I JAK TU NIE JECHAĆ ?
.
No i jak
Tu nie jechać ?
Kiedy tak
Nowy szlak
Nas urzeka .
Kiedy dal
Oczy wabi ,
Chociaż żal
Tego co za nami .
Nie ma nic
Bez ryzyka .
Tylko widz , tylko widz
Go unika .
A kto chce być
Wewnątrz zdarzeń
Musi żyć
Wciąż z bagażem .
Musi mieć walizeczkę i koc
I latarenkę na noc .
Bywa , że piękny jest pobyt
O kolorycie różowym .
Bywa , że sobie myślicie : „ Oby
Ten pobyt
Nigdy nie kończył się „ .
I nagle ta chwila w pobycie
Do was przychodzi o świcie .
I znowu przed dom wychodzicie ,
I wzrok gubicie
We mgle .
No i jak
Tu nie jechać …
.
.
Chwila liryki. Odsłona dwudziesta pierwsza – Tadeusz Różewicz